28 stycznia 2007

Ulubiony dzień

Najlepszy ze wszystkich. Nabożeństwo było piękne. Przyjechali misjonarze z USA i tak jak nie przepadam za amerykańskimi chrześcijanami, tak Ci wydali mi się sympatyczni. Jeden z pastorów - i wcale nie był otyły! - opowiadał historię swojego życia. Uwierzył on, że Bóg może mieć z niego jakiś pożytek, mimo że miał poważną wadę wymowy, bo urodził się z rozszczepionym podniebieniem. Teraz, jak łatwo się domyśleć, wady nie słychać, a on jest pastorem i misjonarzem. Skończył swoją opowieść, i ni z gruszki ni z pieruszki zaczął fajnym, mocnym głosem śpiewać a capella bardzo piękne pieśni. Sienna natychmiast podłapała klimat i włączyła się w śpiew, a on siadł przy fortepianie i naprawdę fantastycznie grał. To było ładne, no i dość zaskakujące. A potem jeszcze kazanie pastora Edka, 2 Samuela 9, miód na duszę. Dobra, bardzo dobra niedziela.

Brak komentarzy: