31 października 2008

Mężu mój!

Księga Ozeasza, moja bardzo szczególna.
Ukochane słowa. Nieprawdopodobny dramat i najsłodsza pieśń miłości.
Bóg śpiewa swojej żonie - dziwce.

Pokazał,
pokazał Ozeaszowi, co to znaczy.
Powiedział nie tylko "weź za żonę nierządnicę", ale "pokochaj" (Oz 3:1).
Kup ją,
kup za cenę na którą cię nie stać (3:2).
Miej dzieci,
miej dzieci, których imiona mówią o sądzie, zdradzie i porzuceniu.
Zobacz,
zobacz jak ugania się za kochankami.
Jak jej się zdaje,
zdaje jej się, że to od nich ma swój chleb, bo nie wie, że ja sam, ja daję jej i chleb i wino i wszystko co ma.

Rozbiera ją do naga. Wstyd. Sąd.
Mąż nie jest naiwny. Nie jest ślepy. Śpiewa żonie - dziwce tak:

(16) Dlatego teraz Ja zwabię ją i zaprowadzę na pustynię, i przemówię do jej serca.
(17) I dam jej tam winnice, a z doliny Achor uczynię bramę nadziei, i słuchać mnie tam będzie jak w dniach młodości i jak w dzień swojego wyjścia z ziemi egipskiej.
(18) W owym dniu - mówi Pan - powie do mnie: Mężu mój! I nigdy już nie powie do mnie: Baalu mój!
(19) Wtedy usunę z jej ust imiona Baalów, tak że ich imion nie będzie się już wspominać.
(20) W owym dniu ustanowię dla niej przymierze ze zwierzętami polnymi i ptactwem niebieskim, i płazami ziemi, a łuk i miecz, i wojnę zniosę z ziemi i sprawię, że będzie mieszkać bezpiecznie.
(21) I zaręczę cię z sobą na wieki; zaręczę cię z sobą na zasadzie sprawiedliwości i prawa, miłości i zmiłowania.
(22) I zaręczę cię z sobą na zasadzie wierności, i poznasz Pana.
(23) W owym dniu wysłucham - mówi Pan - wysłucham nieba, a ono wysłucha ziemi,
(24) a ziemia wysłucha zboża, moszczu i oliwy, a te wysłuchają Jezreela.
(25) I zasieję sobie lud w kraju, i zmiłuję się nad Niemiłowaną, i powiem do Nie-ludu: Ty jesteś moim ludem, a on powie: Boże mój! (OZ 2)

Śpiewa: zostaw kochanków, zostaw wszystko, co pokochałaś bardziej, niż mnie. Choć na pustynię, chcę być z tobą sam, mówić nie tylko do twojego rozumu, do twojego serca chcę mówić. Chcę cię zwabić, chcę cię pociągnąć. Mam dla ciebie nadzieję w miejsce Achor, miejsce twojej pierwszej zdrady. Mam dla ciebie bezpieczeństwo i raj i dom i przymierze.
Zaręczę się z tobą. Zaręczę się z tobą. Zaręczę się z tobą - powtarza dziwce Bóg. Wezmę cie, nie odrzucę cię, nasza miłość będzie czysta, święta i wierna. Nie tylko cię przygarnę, nie tylko cię nie zabiję, ale będę cię kochać i będę się z tobą kochać.
Poznasz, co znaczy litość i co znaczy miłość.
Tylko mnie nie nazywaj bożkiem. Skończ swój kult. Zapomnij o bożkach. Masz męża.

Jak syn marnotrawny.
Jak ewangelia.
Jak krzyż.

Przemówię do jej serca.

30 października 2008

Sweet to my taste

Dobra kawa, troszkę czasu, Pieśń nad Pieśniami. Zapraszam.

27 października 2008

Góra

Nowy przyjaciel z końca świata, wysuszony jak rodzynek, promienny jak dziecko, pastor Choi. Jego opowieści ulotne, zapiszę choć tę.

Bo był kiedyś misjonarzem w Singapurze. A że potrzebował pozwolenia na stały pobyt, musiał zaciągnąć się do wojska, i tak, ze względu na wiek, zakwalifikował się do najdziwniejszego z oddziałów. Oddział najdziwniejszy, cóż za piękna metafora życiowa, składał się z grubasów i niedowidzących, za niskich lub za wysokich, za starych i ułomnych rozmaicie.
Codzienny marsz o szóstej-porannej był masakrą, każdy inaczej, każdy w swoją stronę, szereg żałosny, marsz żałosny, kierunek nie ten. Więc codzienny marsz miał codzienne bluzgi, codzienną agresję, codzienną frustrację, kapitan cenił wojskowe standardy, i ta żałość codzienna, ona wyprowadzała go z równowagi. Aż pojawił się major, major i jego dobra rada, bo major rozumiał nie tylko standardy, ale i żałośnie-ułomnych z najdziwniejszego oddziału.
Major mówi tak - popatrz, tam na horyzoncie, tam jest wysoka góra. Niech oni, żałośnie-ułomni, niech nie patrzą w swoje plecy, nie patrzą w swoje nogi, niech patrzą na horyzont, na górę wysoką, ich marsz znajdzie kierunek, jak się zagapią na tę górę.

I znalazł.

Już?

Czasem lepiej przez chwilkę nie mówić.






Popatrzeć.






Pobyć.






No a potem jednak powiedzieć coś znów? Chyba już?