11 grudnia 2008

Liryka, liryka...

Nie pisałam od wielu, wielu lat. Z poezją to jest trochę tak, jak dla mnie: nigdy człowiek nie jest pewny, czy nie tandetna. Zwłaszcza, przede wszystkim, jeśli własna. Więc pisało się kiedyś, pisało się, nawet się coś tam publikowało, a potem się wstydziło. Powody, by się wstydzić, obiektywnie też były, powiedzmy szczerze... refleksje nad dramatem egzystencji spod pióra 13-14 latki - to musi, po prostu musi, musi rodzić uśmiech. Potem były czasy dekadenckie, szukanie awangardy na siłę, też nie ma o czym mówić. No a krótko potem, krótko po tym jak zeszyt z wierszami pofrunął przez okno – nie ja go bynajmniej wyrzuciłam, nie ja - po tym jak pofrunął zeszyt i pofrunęła dekadencja, nie było już nic, bo tak to jest z poezją. Skoro nie wiadomo czy dobra, lepiej czasu nie tracić, nie ryzykować?
Gorzej, jeśli ona ciągle w człowieku gdzieś pobrzmiewa, siedzi, czasem sobie śpi, czasem wierzga, kopie, gryzie. Po latach, pewnie ośmiu czy dziewięciu, chce mi się pisać wiersze. Ciągnie mnie forma, nie egzaltacja tym razem, nie sentyment, ale właśnie forma i jej pojemność, myśli mi się same składają w wiersze. Ach jak przedziwnie! Trzeba będzie spróbować, ale tak myślę, zastanawiam się przy okazji, czy ten gatunek to nie jest trup? Skoro we mnie pobrzmiewa, sam z siebie po długim czasie wraca, to może nie. Ale czy znalazłby się ktoś, kto wciąż czyta wiersze? Ja sama przestałam, a zwykłam była. Może nikt? Chyba nikt?

31 października 2008

Mężu mój!

Księga Ozeasza, moja bardzo szczególna.
Ukochane słowa. Nieprawdopodobny dramat i najsłodsza pieśń miłości.
Bóg śpiewa swojej żonie - dziwce.

Pokazał,
pokazał Ozeaszowi, co to znaczy.
Powiedział nie tylko "weź za żonę nierządnicę", ale "pokochaj" (Oz 3:1).
Kup ją,
kup za cenę na którą cię nie stać (3:2).
Miej dzieci,
miej dzieci, których imiona mówią o sądzie, zdradzie i porzuceniu.
Zobacz,
zobacz jak ugania się za kochankami.
Jak jej się zdaje,
zdaje jej się, że to od nich ma swój chleb, bo nie wie, że ja sam, ja daję jej i chleb i wino i wszystko co ma.

Rozbiera ją do naga. Wstyd. Sąd.
Mąż nie jest naiwny. Nie jest ślepy. Śpiewa żonie - dziwce tak:

(16) Dlatego teraz Ja zwabię ją i zaprowadzę na pustynię, i przemówię do jej serca.
(17) I dam jej tam winnice, a z doliny Achor uczynię bramę nadziei, i słuchać mnie tam będzie jak w dniach młodości i jak w dzień swojego wyjścia z ziemi egipskiej.
(18) W owym dniu - mówi Pan - powie do mnie: Mężu mój! I nigdy już nie powie do mnie: Baalu mój!
(19) Wtedy usunę z jej ust imiona Baalów, tak że ich imion nie będzie się już wspominać.
(20) W owym dniu ustanowię dla niej przymierze ze zwierzętami polnymi i ptactwem niebieskim, i płazami ziemi, a łuk i miecz, i wojnę zniosę z ziemi i sprawię, że będzie mieszkać bezpiecznie.
(21) I zaręczę cię z sobą na wieki; zaręczę cię z sobą na zasadzie sprawiedliwości i prawa, miłości i zmiłowania.
(22) I zaręczę cię z sobą na zasadzie wierności, i poznasz Pana.
(23) W owym dniu wysłucham - mówi Pan - wysłucham nieba, a ono wysłucha ziemi,
(24) a ziemia wysłucha zboża, moszczu i oliwy, a te wysłuchają Jezreela.
(25) I zasieję sobie lud w kraju, i zmiłuję się nad Niemiłowaną, i powiem do Nie-ludu: Ty jesteś moim ludem, a on powie: Boże mój! (OZ 2)

Śpiewa: zostaw kochanków, zostaw wszystko, co pokochałaś bardziej, niż mnie. Choć na pustynię, chcę być z tobą sam, mówić nie tylko do twojego rozumu, do twojego serca chcę mówić. Chcę cię zwabić, chcę cię pociągnąć. Mam dla ciebie nadzieję w miejsce Achor, miejsce twojej pierwszej zdrady. Mam dla ciebie bezpieczeństwo i raj i dom i przymierze.
Zaręczę się z tobą. Zaręczę się z tobą. Zaręczę się z tobą - powtarza dziwce Bóg. Wezmę cie, nie odrzucę cię, nasza miłość będzie czysta, święta i wierna. Nie tylko cię przygarnę, nie tylko cię nie zabiję, ale będę cię kochać i będę się z tobą kochać.
Poznasz, co znaczy litość i co znaczy miłość.
Tylko mnie nie nazywaj bożkiem. Skończ swój kult. Zapomnij o bożkach. Masz męża.

Jak syn marnotrawny.
Jak ewangelia.
Jak krzyż.

Przemówię do jej serca.

30 października 2008

Sweet to my taste

Dobra kawa, troszkę czasu, Pieśń nad Pieśniami. Zapraszam.

27 października 2008

Góra

Nowy przyjaciel z końca świata, wysuszony jak rodzynek, promienny jak dziecko, pastor Choi. Jego opowieści ulotne, zapiszę choć tę.

Bo był kiedyś misjonarzem w Singapurze. A że potrzebował pozwolenia na stały pobyt, musiał zaciągnąć się do wojska, i tak, ze względu na wiek, zakwalifikował się do najdziwniejszego z oddziałów. Oddział najdziwniejszy, cóż za piękna metafora życiowa, składał się z grubasów i niedowidzących, za niskich lub za wysokich, za starych i ułomnych rozmaicie.
Codzienny marsz o szóstej-porannej był masakrą, każdy inaczej, każdy w swoją stronę, szereg żałosny, marsz żałosny, kierunek nie ten. Więc codzienny marsz miał codzienne bluzgi, codzienną agresję, codzienną frustrację, kapitan cenił wojskowe standardy, i ta żałość codzienna, ona wyprowadzała go z równowagi. Aż pojawił się major, major i jego dobra rada, bo major rozumiał nie tylko standardy, ale i żałośnie-ułomnych z najdziwniejszego oddziału.
Major mówi tak - popatrz, tam na horyzoncie, tam jest wysoka góra. Niech oni, żałośnie-ułomni, niech nie patrzą w swoje plecy, nie patrzą w swoje nogi, niech patrzą na horyzont, na górę wysoką, ich marsz znajdzie kierunek, jak się zagapią na tę górę.

I znalazł.

Już?

Czasem lepiej przez chwilkę nie mówić.






Popatrzeć.






Pobyć.






No a potem jednak powiedzieć coś znów? Chyba już?

08 września 2008

Crazy Love

Głodna!

Ucichł jakoś nagle zgiełk, pracy nieco mniej, a w żołądku dotkliwe, ach jak dotkliwe ssanie.. Wielki wydech - ręce już puste, serce też, i płuca, i oto przychodzi jak burza letnia ta desperacka potrzeba zaczerpnięcia głęboko z jakiejś nowej jakości. Im dłużej tak sobie żyje człowiek – no nie za długo, to fakt, ale im dłużej – tym bardziej się jeszcze zadziwia, bo wszystko znów do jednego się sprowadza. Widzi więc człowiek, że jakby tak dobrze spojrzeć, dość już wszystkiego jest, doprawdy dość, aż do przesytu – i pomysłów, i zasobów, i ludzi wokół, i dobrej teologii, i wspaniałych spotkań, i odważnych modlitw, i łez wyciśniętych w uniesieniu, wszystkiego dość. Tylko ciągle kochać nie umiem tak jak On, jak On mnie pokochał, ja Jego nie kocham, i jak On ludzi pokochał, ja ich nie kocham. Ale dla Niego, w Nim, dzięki Niemu - chcę. Chcę mieć odwagę zakochanej kobiety, umieć robić dziwne rzeczy, trudne rzeczy, bolesne lub kosztowne dla mnie, bez mrugnięcia i bez wahania. Bardzo chcę.

Mówisz i masz.

Taki tylko cichy szept w jakimś zakamarku serca, pozornie bez znaczenia. Ale rośnie. I widzę coraz bardziej, coraz jaśniej, że mi gorycz jakaś duszę zatruwa, kropelka lub dwie tej goryczy, bo oto zderzam się z sytuacją, która mnie przerasta i drażni, poczucie bezsilności, może w jakimś sensie zdrady. I gdzieś jakiś bunt niewypowiedziany, że mam dość, że nie chcę. Więc ten cichy szept, że muszę wybrać, że emocje są jakie są, ale mogę i muszę dokonać wyboru. Że może być miłość, może być nienawiść, i co wybiorę, to zakiełkuje, pędy puści, wyda owoc, zadomowi się na tej mojej glebie. I znów, znów, oczywistość piękna – miłość to decyzja. Chcę, bardzo chcę.

08 lipca 2008

O sztuce wypuszczania z rąk

Czasem człowiek lubi potrzymać, zajmie sobie ręce przynajmniej, i tak trzyma i trzyma, dobre rzeczy i złe, jedne i drugie lubi trzymać, aż się przywiąże, zasiedzi, zrośnie z tym trzymanym, kroku już w lewo ani w prawo nie zrobi. Zdaje się wtedy człowiekowi, że to czego się trzyma, to jak ostatni skalny występ nad przepaścią, jak tylko puści, runie niechybnie. No może przesadzam troszeczkę, ale wiadomo, wiadomo o co chodzi. Trzymasz i myślisz, że dbasz o swoje sprawy. Że co jak co, ale tego niech się nikt nie waży tknąć. Trzymam, bo muszę. I nie przestanę.

Aż zaczyna się... zaczyna się tego tykać Ten, który zawsze ma prawo. Palec po palcu odciąga, stawia pytania niewygodne. Proces jest nieznośny, człowiek go nie lubi, ale na szczęście ma więcej zaufania do Niego, który każe wypuścić, niż do własnego chcenia, by trzymać dalej. Dlatego otwiera wreszcie dłonie, choć boi się okropnie, że zostanie z niczym. I robi to człowiek, puszcza, i wcale nie spada, oczy tylko przeciera ze zdumienia, kolejny już raz. Bywa nawet, że dozna olśnienia, że może wisiał jak ten dureń nad przepaścią, trzymał się kurczowo skalnego występu, bo zapomniał, że ma skrzydła i jednym gestem mógłby się wzbić i poszybować gdziekolwiek by zechciał.

No to jest jakaś sztuka, tak żyć, żeby niczego prócz Wszechmogącego Boga się nie trzymać, sztuka puścić i może nawet polecieć trochę w dół, bywa i tak, choć jeszcze nie słyszałam, żeby się ktoś rozbił. I jakoś dziwnie się dzieje, że te puste dłonie szybko się zapełniają, bywają zapełniane, bo wreszcie robi się w nich miejsce na coś ciepłego i nowego, coś co ma w sobie więcej życia niż kawał kamienia.

Takie to wszystko zadziwiające ciągle! Bo ciągle się człowiek uczy, mozolnie dość mu idzie, ale dobrze, niech się uczy. Może wyrośnie kiedyś na artystę.

23 czerwca 2008

Czerwiec, czereśnie...

Kiedy tak eksploduje sobie życie, nawet w mieście eksploduje - ta zieleń wybujała, te wszystkie kępy kwiatów jakieś takie przesadnie rozrośnięte, te rzodkiewki, truskawki, szparagi, czereśnie... uczelnia dojrzewa do końca sesji, znajomi się zaręczają, mnożą się spacery, grille, pożegnania, podsumowania, kiedy to wszystko tak przyszło znowu nieoczekiwanie, znowu mam taką barierę w sobie, nie wiem czemu, że jeszcze nie, że to jeszcze nie czas. Ale ten opór we mnie nic już nie powstrzyma, więc topnieje, prawie już stopniał, najwyraźniej skończył się czas siania, jest czas owocowania, te długie dni są na długie rozmowy, te wieczory ciepłe są raczej do patrzenia w gwiazdy niż do nauki, ten upał zanurza w jezioro, nie w pracę, oj tak!
Jakoś inaczej to wszystko czuję tego roku, wiele lat już tak nie czułam, i z całą pewnością wiele miesięcy, aż do teraz, coś było we mnie uśpione i teraz się budzi i dziwnie się okazuje w smaku czereśni, w lśniącej skórce, w słodyczy soku. Ciężko to uchwycić doprawdy, trochę mi smutno, a trochę mi błogo, znów przyszedł nowy czas, rozmarzyłam się, i tak oto pierwszy raz od dawna odważyłam się rozmarzyć, pozwoliłam sobie na ten skandal. Aż strach pomyśleć jakie będą konsekwencje, bo to rozmarzenie bezpodstawne zupełnie, bez sensu żadnego, ale cóż to, cóż to...

28 maja 2008

Wyzwanie, prawdziwe!

Zainspirowana przykładem chrześcijan z Korei, którym jakoś tak naturalnie przyszło do głowy że modlitwa to podstawa, zainspirowana swoją beznadziejną słabością w temacie wstawania wcześnie, zainspirowana ludzką nędzą i tym, że czas jest krótki, i poczuciem, że tak wiele może się zmienić, ze złamanym sercem, troszeczkę jak otwarta rana teraz, z wielką nadzieją i wielkim oczekiwaniem, zbieram się, chcę się zmierzyć z wyzwaniem, i wierzę, że to dopiero początek, i że może zmienić życie, moje i nie tylko.

Kto się przyłączy???

[MODLITWA, 31 maja - 8 czerwca, 6:00-7:00 rano, Sienna 68/70]

Afro nabo

Tak się poskładało, z przyczyn logistycznych, że w czasie niedzielnego nabożeństwa transportowałam się akurat z Wisły do Warszawy, i nijak się nie dało z braćmi i siostrami w moim domu modlitwy podstawowym być, ani na odwiedziny u Wiślańskich braci baptystów się nie załapałam, i jakoś tak dziwnie - no bo jak to - przecież niedziela.

Lepszy jeden dzień w przedsionkach Twych niż gdzie indziej tysiąc

- psalmista znów ma rację! Wiedziałam, że nie spocznę, póki nie znajdę sposobu, żeby dołączyć do innych chwalców dobroci Boga:). Bo cóż innego-sensownego można w niedzielę robić?

Skończyło się tak, że wyniosło mnie do braci z Afryki, upewniłam się ostatecznie że moja dusza jest czarna, i choć w biodrach mam nieco Europejskiej drętwoty, to jednak wspaniale było tańczyć, bujać się, klaskać, tupać i spocić się w radości, którą daje Jezus. Myślę sobie, że to na pewno jest kwestia po części temperamentu czy czegoś takiego, przychodzi mi na myśl kilka osób, których jednak nie potrafię sobie na dzisiaj wyobrazić tańczących w uwielbieniu. Ale z drugiej, z drugiej strony widzę, że sama się w tym zmieniam, że staję się bardziej jak dziecko, mniej mnie obchodzi jak to wygląda - choć zdaje się, że wygląda pięknie - a bardziej szukam po prostu sposobu, żeby stawać przed Bogiem ze wszystkim czym jestem. Tak oto introwertyczka rozpływa się w ekspresji, i chociaż nie na tym kończy się oddawanie Bogu chwały, zabawnie mi obserwować takie zmiany.

Ale prócz muzyki i tańca, bracia z Afryki zbudowali mnie bardzo swoją wiarą i jej praktycznym przełożeniem. Na przykład, ponieważ czerwiec to szósty miesiąc, czyli rok dochodzi do połowy, i ponieważ czas leci szybko, a nie chcą go zmarnować, wszyscy zborownicy będą się przez tydzień modlić i pościć. Proste i genialne.
Jasne, nie dało się w jednym kazaniu poznać ich teologii i wgryzać w niuanse, nie o to zresztą chodzi. Ale naprawdę miłym gestem było to, że z okazji odwiedzin pobłogosławili mnie wszyscy modlitwą i serdecznie ugościli. Od razu człowiek czuje że jest u swoich, chociaż z wizytą zaledwie, zaledwie z przyczyn logistycznych..

14 kwietnia 2008

Zakochanie.

Nie, to nie jest tak, że wrzucam piosenki, kiedy nie chce mi się pisać;]. Raczej po prostu tak mi się zdarza adoptować cudze słowa, przeżuć i zrobić z nich własne, do tego można pomruczeć na przystanku. I potem jak mi się zdarzy wrócić do tego konkretnie utworu, wracam zarazem do tych konkretnie dni, zapachów, rozkminek, wątpliwości, zachwytów. Chyba wszyscy to mają, tak mi się zdaje. Znów się zakochałam. Znów w Nim!

..

Tylko wtedy jest dobrze i wtedy spokojnie gdy pokój Twój mam
Gdy niczego nie pragnę gdy siedzę i słucham muzyki Twych słów
Uciszona i wolna poddaję swe myśli byś zmieniać je mógł
W takiej chwili nadchodzisz i czuję Twą moc
Kiedy dotykasz mych myśli stopniowo zmieniasz je.

Tobie mogę zaufać, we wszystkim ku Tobie dziś zwracam się
Łaknę Twego poznania jak wody, powietrza, Ty wzmacniasz mnie
Nic nie zrobię bez Ciebie, nie umiem zwyczajnie od siebie nic dać
Jesteś moją Mądrością,
W Twym Słowie co dnia znajduję drogę dla siebie
- Drogowskaz moim krokom

Skałą moją Bóg, moją Siłą i Nadzieją
Mocą i Wybawieniem
Twierdzą moją Pan, w Nim swe Schronienie mam
On uciszy każdą burzę i sprawia, że mogę dziś odpocząć w Nim

Badasz moje zamiary, doświadczasz i sprawdzasz każdego dnia
To, co we mnie najskrytsze, dla Ciebie jest jawne, bo dobrze mnie znasz
Ważysz moje motywy i racje - czy szczere w Twych oczach są
Policzyłeś me kroki gdy idę, gdy biegnę,
Kiedy nocą się kładę - Ty zawsze przy mnie jesteś

Skałą moją Bóg, moją siłą i nadzieją
Mocą i wybawieniem
Twierdzą moją Pan, w Nim swe schronienie mam
On uciszy każdą burzę i sprawia, że mogę dziś odpocząć w Nim.......

10 kwietnia 2008

Odurzająco

Wiosna, niecna wiosna! Zapachy się stały tak intensywne wokół, nastroje jakieś takie wyraziste, emocje odurzają, słońce odurza.. Nieco porządków, nieco wymiatania pozimowych kurzy, które w słońcu szczególnie nieprzyjemnie rzucają się w oczy... Stwarza się dzięki temu w mojej codzienności troszkę miejsca na te wszystkie słodkie chwile rozpusty, dobrą kawusię, najlepsze na świecie lody, spacer po parku.
Dobra aura zapanowała, dobra do zwierzeń, wyznań, walczę z introwertykiem w mojej duszy, i szukam pomostów, sposobów, żeby jakoś nieco bliskości z ludźmi zbudować, coś świeżego doświadczyć, poczuć, zobaczyć.

Piękny czas, a tak ulotny, że aż strach pisać! Wszystko nabiera pędu, rozwija się, rozkręca, zaraz eksplodują kwiaty, dni ze swoim gorącem i sesja, i zabieganie przedwakacyjne. Ale się narozkoszuję jeszcze, zostanę tu jeszcze chwilę, powietrze w płuca, jak ono pachnie inaczej niż jeszcze kilka dni temu!

06 kwietnia 2008

Tak jakoś mi się wsłuchało w uszy..;]

Yashanti levadi
Chalamti she’ata iti

Az eyn li ma lemaher
Im ata iti velo acher
Bachalom sheli maher
Chabek oti lifney she’et’orer

Ahavti levadi
Chashavti she’ata iti

Az eyn li ma lemaher
Im ata iti velo acher
Bachalom sheli maher
Nashek oti lifney she’et’orer

Az eyn li ma lemaher
Eyn li ma lemaher
Eyn li ma lemaher
Eyn li ma lemaher

Ma sheratsiti shelo yigamer
Lo lemaher

19 lutego 2008

Pocztówka z Anglii



Reset

Tak sobie można czasem wyjechać na kilka dni, że potem zaczyna się życie od nowa. Lubię to. Kilka dni wiosny i słońca, i wchłanianie wszystkimi zmysłami tego, co nowe, nowe miasta, nowi ludzie, nowa estetyka, nowe smaki. Inne społeczeństwo, inna dramaturgia relacji, inna wrażliwość. Czuję, że mogę powiedzieć, że prawdziwie odpoczęłam. Wracam i nawet nie pamiętam w którym punkcie skończyło mi się życie tu na miejscu, jakby to było wiele miesięcy temu. Reset. I powrót, z przyjemnością.



I'm your Valentine

W między czasie Walentynki. Dobrze, że poza domem, bez presji świętowania, bez tęsknot i sentymentów. Tak wolę. Chociaż nie, muzyka w radio była nastrojowa dość, i gdzieś tam w kącie samochodu, w szumie autostrady, jakoś znalazło się miejsce na chwilę retrospekcji. Myślałam o tym, co było rok temu, co w jeszcze inne lata, łzy napłynęły do oczu. Ale potem piosenki były wesołe, a wieczorem zadzwonił tata i powiedział, że jestem jego Walentynką. Czy trzeba czegoś więcej?



Beauty

Przyznać się muszę, że miałam wiele uprzedzeń wobec Anglii. Bo zwykle słyszę narzekania, i to od strony fabryk, tanich kwater, brudnych zaułków, utraconej Atlantydy. Zdawało mi się, że stylowa, że czarująca Anglia istnieje już tylko we wspomnieniach mamy i na filmach z lat 70tych. Wróciłam zauroczona i zawstydzona swoim nastawieniem. Anglicy są wybitnie życzliwi, a kraj piękny. Nie sądzę, żeby chodziło o zamożność. Konstancin jest pełen przepychu, ale i tak obskórny w porównaniu z najzwyklejszą wioseczką wciśniętą między pagórki Lancashire. Chyba kwestia ogólnej wrażliwości estetycznej? Może nie każdy, ale ja na przykład mam takie potrzeby, i tu, w Warszawie, walczę nieustannie z pewnym dyskomfortem tego rodzaju. Sądzę, że mogłabym tam zamieszkać - gdybym faktycznie miała wybierać według takich kryterów. Wieczór na dworcu Wrocław Główny brutalnie przywrócił mnie w ramy tu i teraz.

24 stycznia 2008

Zajście bez dystansu.

Bywają takie momenty w życiu, że nie dzieje się specjalnie dużo na zewnątrz. Dużo więcej w środku. Nawet kiedyś chyba już o tym pisałam. A teraz znów. Takie przyszły dni, że życie biegnie bardzo szybko przed oczami. W tysiącach możliwych scenariuszy, w milionach wariantów. Pewne decyzje się już podjęły, inne czekają, by je podjąć. Od czasu do czasu słyszę: "podziwiam Cię". Jakie to dziwne, nic jeszcze nie zrobiłam przecież. Ale tak, wbrew pozorom czuję ciężar gatunkowy tego, co się dzieje. I czasem po prostu strasznie się cykam. Przede wszystkim swojej słabizny emocjonalnej.

Taka historyjka. Byłam u lekarza w poniedziałek. Czułam się na maksa nędznie. Zapalenie oskrzeli, męczący kaszel, gorączka, parszywa pogoda, wszystko smutne i złe. Wypełniłam masę papierów, nasiedziałam się w kolejce przychodnianej (obserwacje socjologiczne poczynilam, a jakże!). I się doczekałam, wchodzę do pani doktor po ratunek, a ona krzyczy na mnie, drze się normalnie, że jakim prawem tu jestem, że studentka, że nie to województwo, że książeczka ubezpieczeniowa. Krzyczała na mnie, krzyczała, i choć potem okazało się że niesłusznie, i potem była już supermiła w ramach zadośćuczynienia, to i tak całe zajście mocno mnie dotknęło. Bo jakby tak złapać dystans, wydarzenie było wręcz komiczne. Ale nie złapałam. Już wchodząc czułam się okropnie, i krzyczenie na mnie odebrałam absolutnie osobiście, łzy same napłynęły do oczu i poczułam się sponiewierana do granic. Potem jeszcze wyszłam z przychodni i rozpłakałam się na dobre. No jak dzieciak po prostu, jak dzieciak.

I wiem takie rzeczy o sobie, i wiele innych, równie kompromitujących, a przecież aż tak głupia nie jestem, żeby nie wiedzieć, że wymyśliłam sobie (z Bożego natchnienia, jak wierzę), dość wymagające zajęcie na życie. I po prostu czasem się cykam.

A z drugiej strony, jeśli by na to popatrzeć z Bożej strony, nie chcę się koncentrować na swojej beznadziejności, bo co to wnosi. Bo z drugiej strony, jak myślę więcej o Nim niż o sobie, rosną mi skrzydła, nabieram sił, i tańczyć się chce i śpiewać, i czuję się taka zakochana. A może to, że mnie taką miekką stworzył, może też jest w tym jakiś rodzaj sensu, mam nadzieję.

Akuku

Ha!
Żyję jeszcze!

Chciałam poczekać na moment, kiedy napiszę znów coś z potrzeby, a nie z poczucia że już czas. Trochę trwało, ale jestem:)

17 stycznia 2008

Beatitudes...

Blessed are the poor in spirit
For theirs is the Kingdom of Heaven

Blessed are those who mourn
They shall be comforted

Blessed are the weak
for they shall inherit the Earth

Blessed are those who hunger and thirst for righteousness
for they shall be satisfied

Rejoice and be glad
For your reward is great in Heaven!

Blessed are the merciful
for they shall receive mercy

Blessed are the pure in heart
for they shall see God

Blessed are the peacemakers
for they shall be called the sons of God

Blessed are those who are persecuted for righteousness's sake
for theirs is the Kingdom of God

Rejoice and be glad
For your reward is great in Heaven!