08 lipca 2008

O sztuce wypuszczania z rąk

Czasem człowiek lubi potrzymać, zajmie sobie ręce przynajmniej, i tak trzyma i trzyma, dobre rzeczy i złe, jedne i drugie lubi trzymać, aż się przywiąże, zasiedzi, zrośnie z tym trzymanym, kroku już w lewo ani w prawo nie zrobi. Zdaje się wtedy człowiekowi, że to czego się trzyma, to jak ostatni skalny występ nad przepaścią, jak tylko puści, runie niechybnie. No może przesadzam troszeczkę, ale wiadomo, wiadomo o co chodzi. Trzymasz i myślisz, że dbasz o swoje sprawy. Że co jak co, ale tego niech się nikt nie waży tknąć. Trzymam, bo muszę. I nie przestanę.

Aż zaczyna się... zaczyna się tego tykać Ten, który zawsze ma prawo. Palec po palcu odciąga, stawia pytania niewygodne. Proces jest nieznośny, człowiek go nie lubi, ale na szczęście ma więcej zaufania do Niego, który każe wypuścić, niż do własnego chcenia, by trzymać dalej. Dlatego otwiera wreszcie dłonie, choć boi się okropnie, że zostanie z niczym. I robi to człowiek, puszcza, i wcale nie spada, oczy tylko przeciera ze zdumienia, kolejny już raz. Bywa nawet, że dozna olśnienia, że może wisiał jak ten dureń nad przepaścią, trzymał się kurczowo skalnego występu, bo zapomniał, że ma skrzydła i jednym gestem mógłby się wzbić i poszybować gdziekolwiek by zechciał.

No to jest jakaś sztuka, tak żyć, żeby niczego prócz Wszechmogącego Boga się nie trzymać, sztuka puścić i może nawet polecieć trochę w dół, bywa i tak, choć jeszcze nie słyszałam, żeby się ktoś rozbił. I jakoś dziwnie się dzieje, że te puste dłonie szybko się zapełniają, bywają zapełniane, bo wreszcie robi się w nich miejsce na coś ciepłego i nowego, coś co ma w sobie więcej życia niż kawał kamienia.

Takie to wszystko zadziwiające ciągle! Bo ciągle się człowiek uczy, mozolnie dość mu idzie, ale dobrze, niech się uczy. Może wyrośnie kiedyś na artystę.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

A ja mówiłam, żeby nie trzymać, tylko na ołtarzu położyć i czekać na to, aż przyjdzie jakiś kozioł (do woza) albo i nie przyjdzie (bywa i tak).

Kissu Kissu:*

Weronika pisze...

no tak, najdroższa Penelopo, ilustracja z Izaakiem w ofierze mówi wszystko!

brzmi to może niesamowicie przełomowo, epokowo, może trąca heroizmem, ale od dawna widzę, że to nie jest kwestia deklaracji w emocjonalnym uniesieniu, tylko proszę, trzeba stosować ciągle, w niekończącym zderzeniu z banałem i powszedniością, w małych i dużych sytuacjach... a od głowy do serca jest daleka droga nieraz, od teorii do praktyki też, i czasem musi polać się krew (uwielbiam te dramatyczne metafory!), żeby ten dystans troszkę skrócić.

no i tak się złożyło, że ostatnio kilka grubszych wątków hurtem wylądowało na tym ołtarzu, powiem, że niektóre trochę wierzgają, to kijem przepędzam, ale duchowe życie nie zna próżni, o nie, już idzie nowe, już się zaczyna, nowe rzeczy roją mi się w głowie, nowe natchnienia, powoli nabierają kształtów.. ach jak dobrze!

kozioł do woza...uwielbiam twoją retorykę! :DDDDDDDDDDDD

:*

konwalia3 pisze...

Weroniko, wspaniałe porównanie - jak puścimy się tego skalnego nawisu, może się okazać że Bóg dał nam skrzydła!! I możemy szybować na skrzydłach zaufania.
Czasem jest to łatwiejsze, a czasem leje się krew, jak napisałaś :)))