23 czerwca 2008

Czerwiec, czereśnie...

Kiedy tak eksploduje sobie życie, nawet w mieście eksploduje - ta zieleń wybujała, te wszystkie kępy kwiatów jakieś takie przesadnie rozrośnięte, te rzodkiewki, truskawki, szparagi, czereśnie... uczelnia dojrzewa do końca sesji, znajomi się zaręczają, mnożą się spacery, grille, pożegnania, podsumowania, kiedy to wszystko tak przyszło znowu nieoczekiwanie, znowu mam taką barierę w sobie, nie wiem czemu, że jeszcze nie, że to jeszcze nie czas. Ale ten opór we mnie nic już nie powstrzyma, więc topnieje, prawie już stopniał, najwyraźniej skończył się czas siania, jest czas owocowania, te długie dni są na długie rozmowy, te wieczory ciepłe są raczej do patrzenia w gwiazdy niż do nauki, ten upał zanurza w jezioro, nie w pracę, oj tak!
Jakoś inaczej to wszystko czuję tego roku, wiele lat już tak nie czułam, i z całą pewnością wiele miesięcy, aż do teraz, coś było we mnie uśpione i teraz się budzi i dziwnie się okazuje w smaku czereśni, w lśniącej skórce, w słodyczy soku. Ciężko to uchwycić doprawdy, trochę mi smutno, a trochę mi błogo, znów przyszedł nowy czas, rozmarzyłam się, i tak oto pierwszy raz od dawna odważyłam się rozmarzyć, pozwoliłam sobie na ten skandal. Aż strach pomyśleć jakie będą konsekwencje, bo to rozmarzenie bezpodstawne zupełnie, bez sensu żadnego, ale cóż to, cóż to...