27 października 2008

Góra

Nowy przyjaciel z końca świata, wysuszony jak rodzynek, promienny jak dziecko, pastor Choi. Jego opowieści ulotne, zapiszę choć tę.

Bo był kiedyś misjonarzem w Singapurze. A że potrzebował pozwolenia na stały pobyt, musiał zaciągnąć się do wojska, i tak, ze względu na wiek, zakwalifikował się do najdziwniejszego z oddziałów. Oddział najdziwniejszy, cóż za piękna metafora życiowa, składał się z grubasów i niedowidzących, za niskich lub za wysokich, za starych i ułomnych rozmaicie.
Codzienny marsz o szóstej-porannej był masakrą, każdy inaczej, każdy w swoją stronę, szereg żałosny, marsz żałosny, kierunek nie ten. Więc codzienny marsz miał codzienne bluzgi, codzienną agresję, codzienną frustrację, kapitan cenił wojskowe standardy, i ta żałość codzienna, ona wyprowadzała go z równowagi. Aż pojawił się major, major i jego dobra rada, bo major rozumiał nie tylko standardy, ale i żałośnie-ułomnych z najdziwniejszego oddziału.
Major mówi tak - popatrz, tam na horyzoncie, tam jest wysoka góra. Niech oni, żałośnie-ułomni, niech nie patrzą w swoje plecy, nie patrzą w swoje nogi, niech patrzą na horyzont, na górę wysoką, ich marsz znajdzie kierunek, jak się zagapią na tę górę.

I znalazł.

1 komentarz:

ziarnkogorczycy pisze...

Nawet najprostsza historyjka potrafi mówić i mówić.. drugie dno, i trzecie i kolejne...
A gdzie jest TWOJA gora??? (tu wskazywac palcem jak na amerykanskiej reklamie:-)

Wer, czekalam na Twoje wpisy:-)