29 stycznia 2007

Kontestuję i nic.

Jako socjolożka, chrześcijanka i samozwańcza prorokini zdrowego rozsądku, kontestuję oglądanie telewizji. Ohydny szklany ekran przyprawia mnie o mdłości. Jest to fakt ogólnie wiadomy. Moim obrzydzeniem względem tej właśnie formy spędzania czasu dzielę się z całym światem przy każdej możliwej okazji. Paskudztwo odpowiedzialne za depresje, samobójstwa, spaczone poglądy, wszelkie egotyczne postawy, zanik uczuć wyższych i degradację moralną. Narzędzie ogłupiania i zepsucia.
Ostatnio na zajęciach ze ściemniania i manipulacji wygłosiłam płomienną mowę - za jej pomocą przekonałam panią profesor i większą część grupy, że w tej walce nie ma kompromisu. Telewizor trzeba wyrzucić i ani przez moment nie wystawiać się na jego zgubne oddziaływanie.
Ja się faktycznie od wielu lat nie wystawiam, bo nie mam na co. Już dziewiąty rok leci, jak nie mam telewizora. Z przyczyn praktyczno - ekonomicznych. Nigdy go nie kupiłam po prostu. Po takim odwyku faktycznie męczy mnie szum i mrugające obrazki. Nie mogę uwierzyć, że ludzie tyle czasu potrafią przesiedzieć, przeczekać, przegapić. Kontestuję.
W październiku stało się jednak coś przedziwnego. Dostałam ładny płaściutki ekran od taty, a w nowym mieszkaniu zastałam full mega wypas pakiet na kablówkę. Po kilku miesiącach płacenia i nieoglądania, wybrałam się do operatora sieci i zrezygnowałam, zostawiając sobie jedynie net. Umowa na kablówkę skończy się za kilka dni. A ja, nie wiedzieć czemu, usmażyłam sobie pierożki na masełku, zasiadłam przed ekranem i zaczęłam patrzeć. Wessało mnie na godzinę czy półtorej, choć nie umiem nawet powiedzieć, co oglądałam. Jakieś stare teledyski, durne turnieje, wiadomości nie wiem o czym. Było miło i koszmarnie rozleniwiająco. Dobrze że się ta umowa kończy, bo z kontestowania byłyby nici.

Brak komentarzy: