10 sierpnia 2007

Wsteczny

Nie będę próbowała nadrabiać zaległości w pisaniu bloga. Nie będę. Tak sobie powtarzam. Przecież to bez sensu. Ale coś mnie ściska, wiercę się niespokojnie, jednak trochę żal, że taki szczególny czas nie będzie udokumentowany. No bo przecież działo się przez te dni czy tygodnie, i to wiele naprawdę niezwykłych rzeczy. Bywały wzruszenia tak wielkie, że będę je pewnie pamiętać do końca życia. Było sporo przekraczania własnych barier, sporo wyzwań. W jakimś sensie to było jak czas żniw, wielki fizyczny wysiłek, radość, satysfakcja, pełne zaufanie do Tego, który o wszystko się we właściwym czasie zatroszczył.
Mam na myśli TeenStreet oczywiście. To tylko tydzień, ale wierzę że dla wielu osób bardzo ważny. Dla mnie też. W sumie jakoś tak się składa, że ta impreza jest dość wyjątkowa w tym sensie, że całkowicie zmienia moje życie. Rok po roku. Tak, to dość dużo.
Pierwszy raz poczułam jarzmo prawdziwej odpowiedzialności za innych ludzi. Duchowej, materialnej, organizacyjnej, emocjonalnej, każdej możliwej. Było tak wielkie, że od razu postanowiłam odstąpić ten balast Temu, który może udźwignąć wszystko. Ufff, ulżyło. Ale wymaga dużej dyscypliny, zwłaszcza duchowej. To była dla mnie jedna z większych lekcji. No bo tak, jeśli wycofuję się ze swoją mądrością, o której wiem, że jest niewystarczająca, to muszę trzymać się Bożej mądrości. Ale jak puszczę, nie zostanie nic. Ani świeckiej, ani Bożej wartości już w tym wszystkim nie będzie. Nauczyłam się to widzieć. Czasem mam ochotę zapędzać się w niezależności, ale mieć doskonale mądrego Szefa to wielka ulga.
No i też temat przywództwa szeroko rozumianego był dla mnie całkiem nowy. Nie chciałam się kreować na szefową. W sumie cały czas zmagałam się z pewnym zażenowaniem związanym z tą funkcją, do dziś się go zresztą nie pozbyłam. Czasem łapałam się na tym, że kombinuję jak kierować ekipą, żeby tylko nie było widać 'kierowniczki'. A czasem wydawało mi się to śmieszne, czułam, że to jednak potrzebne, czułam oczekiwanie prowadzenia. Nieraz matkowałam, to też coś nowego. Wiele razy czułam się za miękka, nie w sensie łagodności, ale w sensie charakteru i doświadczenia. Od czasu do czasu myślałam, że chciałabym to robić w duecie, z facetem, że nieraz kobiecość jest atutem, ale czasem wadą, no że po prostu nie jestem wszystkim na raz. Ale też porcja miłości i troski, którą dostałam, była uderzająca. Nigdy czegoś aż takiego nie doświadczyłam, od tak wielu osób, bywało, że nie wiedziałam, gdzie to wszystko pomieścić.
Mogłabym jeszcze pisać i pisać, bo co ja tu opowiedziałam, tylko garść odczuć, a jest znacznie więcej - i całe mnóstwo historii, i ludzi, przeżyć i słów. A potem padłam jak mucha, i dochodziłam do siebie wspomagana pigułami, syropkami i pierzyną w upale. Bloga, jak już mówiłam, nadrobić się nie da. Zresztą, nie o to przecież chodzi.

5 komentarzy:

ziarnkogorczycy pisze...

Brakowalo mi Twojego bloga. Ładnie i mądrze piszesz.
I w bardzo szczery sposób mówisz o Bogu i o sobie. Bardzo to lubię.
I dziękuję:)
Za bloga i że jesteś:)
:*

Weronika pisze...

Jeej Izunia, dziękuję, za ciepłe słowa i za wszystko ..
:*

Anonimowy pisze...

Hymmm, takie duże amen na te treści TeenStreetowe^^

Ja niestety miałam trochę inne nastawienie, bowiem CHCIAŁAM liderować BEZ oddania tego Bogu, co w przełożeniu na rzeczywistość wyglądało różnie... jeszcze przed wyjazdem krótka lekcja od Mirka o tym, że lider to ten z tyłu, co pcha grupę na przód, a nie ten na początku, ciągnący wszystkich za sobą. Potem mieszanka wysokich ambicji ze zmęczeniem, pierwszymi przeszkodami, zniechęceniem kreowania się na autorytet, brakiem postępu w necie, porażkami w zgłębianiu sztuki napominania, banalnymi treściami podręcznika i szukaniem w tym wszystkim autentyczności zakrapianej entuzjazmem.
Jak się okazało, ponad moje siły. W konsekwencji, pierwsze dni TS spędzone na permanentnym dole, uczuciu wyeksploatowania psychicznego i EMOcjonalnego.
W takiej chwili zaczynasz w końcu widzieć Boga, logikę łaski, Jego wolę, zwracasz się we właściwą stronę, doceniasz pomoc ludzi (gdyby nie wieczorne spotkania w Staff Cafe i mój ukochany Home Office, byłoby krucho:*). Mnóstwo czasu spędzone w Prayer Room'ie i spotkanie z Coach Support'erami zaobfitowało zmianami.
Nastał czas żniwa... piętno wycisnął Psalm 126:5-6
Radość, pierwsze wielkie kroki wiary, świadectwa, dużo, dużo łez i przytulania;)
Czy warto było? Z całą świadomością i odpowiedzialnością TAK! Przecież "On nigdy nie wyleje Ducha na samolubne i nieuświęcone ciało" ("Człowiek z nieba"). Należy zabiegać i walczyć, uznać swoją niemoc i Jego majestat, ufać i chwalić Boga nawet w czasie burzy...

Anonimowy pisze...

i "błogosławieństwa" a nie "Ducha" (jak już cytujemy, to poprawnie;))

Weronika pisze...

Słów mi brakuje ciągle jeszcze żeby opisać co czuję jak myślę o tym wszystkim, chociaż trochę czasu już minęło i może wypadałoby złapać jakąś ogólniejszą perspektywę... Co ja tam mogę powiedzieć. Tylko dziękować Bogu.

No a to co napisałaś Paulinko to właśnie przepis na doprowadzenie Home Offica do łez. Jeej.