17 sierpnia 2007

Prostota, prostactwo i mieszane uczucia.

Myślę sobie, proste życie, prości ludzie. Widzę piękny obrazek, drewniane meble, płócienny obrus, zapach ziół. Skromnie i szczęśliwie. Bez błyskotek, bez gadżeciarstwa, praca, rodzina, silne więzi, sielanka. Oczywiście jak już mi się taki obraz w głowie namaluje, parskam śmiechem i racjonalnie szukam nieco więcej kontaktu z rzeczywistością. Ale mam takie obrazki wyryte w głowie. Niewątpliwie.
Jakoś to się też wplata w moje myślenie o misjach, już jakiś czas temu zauważyłam. Automatycznie mi się włącza, że chodzę w wygodnych sandałach, mam na wszystko czas i jestem naprawdę blisko ludzi. Muszę to jakoś mieć chyba wdrukowane, może kulturowo, a może gdzieś się to wyhodowało z mojej dziewczyńskiej naiwności. Cóż, trzeba sobie pewne rzeczy powiedzieć szczerze, przed sobą. Chociaż stopniowo mi te idylle z głowy wyparowują (ale nie ideały!).
Co chcę powiedzieć? Że czasem bywam prawdziwie zmieszana. Jezus umiał patrzeć na ludzi. Upodobał sobie prosty lud, że tak powiem. Sam nie brylował wśród elit, jak się wielu wtedy po Mesjaszu spodziewało. To wiemy. I tu proszę, chcę się od Niego uczyć, bardzo chcę. Miewam z coraz większym natężeniem jednak szczere przejęcie i jakąś troskę o ludzkość, i w ogóle, i w szczególe. Przy tym im więcej o tym myślę, tym większa konieczność, by tę troskę sprowadzić od mglistej abstrakcji w jakąś gęstszą substancję rzeczywistości. Ochoczo wychodzę z mojego wygładzonego środowiska w prawdziwą, normalną Polskę. I bywa, że to boli.
Bardzo proszę, kurs prawa jazdy, wymarzone okoliczności by pobyć z ludźmi. Cały dzień, ja, chłopak, dziewczyna i instruktor. Miła dziewczyna, nawet bardzo miła - blondyneczka z technikum ekonomicznego, obcisła czerwona bluzka, taki typ, co w sklepie spożywczym spotyka się za ladą, gdy mówi "kochanie" i "złociutka". Pogadałyśmy więc troszkę, zgrabnie nawiązałam kontakt, ucieszyłam się, że nie czuję barier. Jak miło, że nie urodził się dystans między nami, choć drogi życiowe zasadniczo różne. Uroczy uśmiech bardziej się rzuca w oczy niż zepsute zęby.
Potem przyszło wyzwanie. Blondyneczka przesiadła się za kierownicę, instruktor komentuje poczynania, tłumaczy zasady ruchu. Dziewczyna uśmiecha się słodko, wyczuwa moment gdy instruktor nie patrzy, wysuwa środkowy palec w powszechnie znanym geście. Niemożliwe, myślę. Zbieg okoliczności, przywidzenie. No i nie, obserwuję dalej, zszokowana. Dobrze widzę. Dziewczyna słodko szczebioce całą drogę i co kilka minut pokazuje instruktorowi "faka".
Gdzie moja otwartość? Mur wyrósł momentalnie. Dystans jak stąd do Nowej Zelandii. Nie wiem co poczułby w takiej chwili Jezus, nie wiem co ja powinnam czuć, na pewno co innego niż dzisiaj. Czasem mam jednak maleńkie serduszko rozpieszczonej panny, co grubiaństwem się brzydzi. Cóż, trzeba sobie pewne rzeczy powiedzieć szczerze, przed sobą.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

czasem gdy czytam Twego bloga, myslę: niby nic nowego, zaskakującego się nie dzieje, sytuacje widziane codziennie po sto razy... Ale ubrane w Twoje przemyślenia Weroniczko, nabierają całkiem nowego znaczenia, stają się dziwne i nawet powiedziałabym surrealistyczne, ciekawe:)

Weronika pisze...

Ooo witaj Paulinko
Oczywiście jednym w wyjaśnień może być to, że jestem po prostu dziwna i nadinterpretuję.. ale osobiście wolę myśleć, że to świat jest całkiem zaskakujący, im uważniej mu się przyjrzeć, tym więcej smaczków i ciekawostek:D
Hihi

Kamila pisze...

Weroniko po prostu zabłądziłam tak błogosławienie w necie szukając- no nie żartuję obrusu do kupienia(patrz Twoje zdanie o obrusie)i odnalazłam się w Twoim blogu.Paradoksalnie i wartości i myśli mamy zbieżne, żbieżne cudownie i doświadczenia nawet niektóre i szatę bloga choć mój blog jest o innej tematyce ale przemycam czasem pewne znane nam treści.
Prostota, prostactwo i mieszane uczucia. Właśnie tu dobrze Cię rozumiem,zdębiałam po tym opisie, poczułabym ten sam dystans w jednej chwili choć karciłabym się podobnie jak chyba Ty za to, że tak momentalnie oceniam, szufladkuję, stawiam mur bo zlo to zawsze jakiś objaw chorobowy, ale reakcja ta pierwsza byłaby ta sama, a ponadto sama w tych miesiącach, dniach nagminnie jeżdżę po mieście ze swoim instruktorem(anioł ie człowiek taką mieć do mnie cierpliwość)i wiem jaka to trudna ciężka, czasem niewdzięczna praca i ile absolutnej cierpliwości trzeba nam poświęcić,notabene za kilka dni egzamin ostateczny- cała drżę.
Pozdrawiam Cię. Będę tu zaglądać bo bardzo głęboko piszesz o niepozornych sprawach.Jest w tym widzenie dalej, głębiej i ostrzej.