31 sierpnia 2007

Norka nastraja.

Norah Jones pośpiewuje na festiwalu w Sopocie, zmarzła biedna dziewczyna okrutnie, ale posłuchałam chwilkę i mnie to wszystko nastroiło jakoś tkliwie. (A pamiętam, jak kilka lat temu Whitney Houston klęła, że zimno na scenie, w kurtce puchowej śpiewała. Do teraz najwyraźniej ogrzać nie umieją, Norki nie uprzedzili, bo w krótkiej koszulince dygotała.)
No więc mnie nastroiło. Od polityki się już dystansuję, bo to dla mnie za ciężki kaliber, ciągle czerwone paski latają po ekranie tv. Serce jakby naprawione. Do października jeszcze trochę, w powietrzu jesień, dzieci idą do szkoły (w mundurkach, a jakże!). I znów się narzuca poczucie, że przyszły kolejne końcówki, choć nowe rzeczy jeszcze odległe, ledwo się rysują na horyzoncie. Więc to taki dziwny czas, zresztą co roku taki sam, że intensywnie fantazjuję o tym nowym, postanawiam być najlepszą studentką, zadbaną kobietą, rozwijać zainteresowania, wzrastać duchowo, troszczyć się lepiej o przyjaciół, więcej zarabiać i mniej wydawać, a jednocześnie mieć więcej czasu i być bardziej wypoczęta...
Nie wiem, może to jest bez sensu, może te śmieszne noworoczne postanowienia są bez sensu, może lepiej po prostu żyć porządnie i pięknie z dnia na dzień. Ale w sumie z przyjemnością to celebruję, wyobrażam sobie to i tamto, dyscyplinuję się od wewnątrz, pielęgnuję od zewnątrz. Tak sobie nawet pomyślałam, słuchając tych pioseneczek uroczych, że może idzie dobry czas, że może to będzie dobry rok, dobre miesiące przede mną. Odkrywam zaskoczona, że oduczyłam się już czegokolwiek oczekiwać, że nie spodziewałam się dawno niczego więcej niż to, co tu i teraz. Ale ta Norka mnie roztkliwiła, więc tęsknię już za jesienią... Cóż, wiem dokładnie, nie będę idealna, ani życie nie będzie idealne, ale poprzedni, koszmarnie trudny rok jakoś się już we mnie zamknął i myślę sobie, może warto zaryzykować, może warto uwierzyć, że idzie dobre. Na razie zbieram siły.

Brak komentarzy: