18 czerwca 2007

Wizyta.

Jest parne czerwcowe przedpołudnie, ciała się kleją, z autobusów zionie potem i nawet coca-cola smakuje zbyt słodko. Zalękniona dziewczynka wchodzi w posępne gmaszysko, ośrodek zdrowia jak z przedwojennego filmu. Ściany mają kwaśny zielonkawy kolor, linoleum wytarte, aż przeźroczyste, rozklekotany wiatrak daje przyjemny chłodek. Nie wiedzieć czemu, dziewczynka czuje się dość bezpiecznie i swojsko.
Idzie na drugie piętro, gdzie przyjmuje pan doktor władny przystawić odpowiednią pieczątkę. W jego malusieńkim gabinecie wszystko jest lśniąco białe i bardzo stare, i meble, i sprzęty, i on sam, siwiuteńki i w białym kitlu wygląda trochę jak anioł. Dziewczynka mówi niewiele i chciałaby jak najszybciej wyjść, ale doktor-anioł zagaduje leciutko, opowiada drobne angedotki, widać po tym jak się wypowiada, że ma czasu pod dostatkiem. Dziewczynka zauważa, że doktor-anioł nie ma palca serdecznego u lewej dłoni, co naturalnie budzi w niej sympatię, poza tym podoba jej się jak mówi do niej "córcia". Na biurku stoi szklanka z wrzątkiem, taka klasyczna prosta z cienkiego szkła, na przeźroczystym peerelowskim spodku. Doktor-anioł bierze dużego łyka i wyjaśnia, że gorąca woda jest na upały najlepsza, a picie zimnej jest zupełnie nieuzasadnione - jest nam lżej, jak różnica temperatur między otoczeniem a ciałem jest zmniejszana, a nie odwrotnie.
Mówi, że nauczył się tego jak był w Laosie i Kambodży i w Chinach, więc dziewczynka z przyjemnością słucha opowieści o podróżach. Doktor-anioł mówi jeszcze o determinacji olimpijczyków w walce o medal, a ponieważ dziewczynka przyszła po pieczątkę potwierdzającą, że zabrakło jej sił, nagle odczuwa wielką potrzebę o tym porozmawiać. Wypłakuje dziadkowi w białym kitlu swoją historię, ale szybko musi zacząć się uśmiechać, bo doktor zastrzega, że z jego gabinetu nikt nie wyjdzie zapłakany.
Słucha uważnie, a potem mówi coś zupełnie nieoczekiwanego, mówi: dziękuj Bogu córcia, że Cię to spotkało. Deklaruje, że zawsze chętnie wysłucha i pomoże, zaprasza żeby czasem wpaść do gabinetu na drugim piętrze. Mówi: jak ktoś choruje, to kategoria winy staje się zupełnie nieadekwatna. Bardziej na miejscu jest współczucie. Dobrze się stało, powtarza, zobaczysz. Dziewczynka zbiera się już do wyjścia, więc doktor-anioł dodaje: Wybaczaj córcia swoim bliskim. Pewnie chcą pomóc i używają czasem niewłaściwych słów. Musisz ich zrozumieć.
Dziewczynka opuszcza gabinet, prawie już nie widać że płakała. W między czasie urosła sporawa kolejka, czuje na sobie zdumione spojrzenia czekających. Ona sama zdumiona jest jeszcze bardziej.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jestem pierwszy! :)

Piękna historyjka:) Masz wene droga Zakusiu:)

Anonimowy pisze...

dzięki:)...
to nie wena, czasem coś wygląda jak fikcja, a to sama prawda, bez jednego najmniejszego zmyślenia.