27 czerwca 2007

Grupa domowa

Dla osób, którym protestanckie środowiska kościelne nie są bliżej znane, szybkie wyjaśnienie. Grupa domowa to taka instytucja, że ludzie oprócz (nie zamiast) kościoła, spotykają się w małym gronie w czyimś domu. Zwykle raz w tygodniu, usiłują nauczyć się czegoś nowego o Bogu i sobie nawzajem, pogadać, pomodlić się razem. Trochę kółko modlitewne, trochę studium biblijne, trochę sesja terapeutyczna, a trochę domówka ze znajomymi.
Moje pierwsze skojarzenie jako młodej chrześcijanki: tfu! Aparat kotroli i indoktrynacji! Potem myślałam, że kółko wzajemniej adoracji albo zlot czarownic. A jak już wyszłam z etapu demonizowania i szalonej podejrzliwości, zaczęłam dostrzegać pozytywy. Ale nie miałam swojej grupki domowej, nawet gościnnie nie miałam okazji doświadczyć, dopóki sama nie zaczęłam czegoś takiego współprowadzić. Pierwszy rok zakończony. Patrzę wstecz, widzę potknięcia, wzruszenia, czuję radość, dumę i wdzięczność. I potężne błogosławieństwo. Inna jakość relacji z Bogiem i z ludźmi. Fakt, z każdym miesiącem mocniej odczuwam, jak wiele jeszcze muszę się nauczyć, jak bardzo brakuje mi chwilami dojrzałości. Ale to, co mnie rusza najbardziej, nie umiem nawet dobrze opisać tego słowami, to doświadczenie troski i odpowiedzialności za kogokolwiek. Niesamowite jak urodzenie dziecka. Gigantyczny przełom w sercu. Znacznie większe niż własne troski i humorki. Za to jestem chyba wdzięczna najbardziej.
Idzie czwartek, będzie mi tego brakowało. Postaram się pisać przez wakacje coś specjalnie dla grupkowiczy. Takie przymusowe przenosiny w wirtuala.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

I kolejny rok minął... A co będzie dalej? Gdzie, kto...? Oj zabraknie tamtego domku na Wilanowie, ale Wy jakoś pozostaniecie chyba? Super wspomnienia mam i może nie ostatnie;). Ach...