02 lutego 2007

Zdarzyło się naprawdę. Dzisiaj.

Była sobie kobieta. Wiejska baba, powiedzielibyście. Matka siedmiorga dzieci, wdowa. Żyje z zasiłku i tego, co w ogródku urośnie.

Druga, młoda i wykształcona. Zadbana, wysportowana. Praca, perspektywy i kochający mąż. I tylko dziecka brakuje. Jedno, drugie poronienie. I wreszcie jest, brzuch okrągły jak balon, wyczekany. Łóżeczko kupione, wyprawka gotowa. Ale chyba będzie wcześniak. Dwa miesiące przed terminem mama i maleństwo lądują w szpitalu.

W tym samym co wdowa ze wsi. Starannie ukrywała ciążę przed sąsiadami, bo to nie do pomyślenia, że się rok po śmierci męża puściła nie wiadmo z kim. Wiedziała, że tak ją ocenią. No i za co kolejną gębę nakarmić? A że miała serce matki i kochała swoje dzieci, także to nowe, nie umiała usunąć. Lepiej urodzić i zostawić, zdecydowała.

Kiedy przyszedł termin, pojechała do szpitala. Młoda była już wtedy po operacji. Jej dziecko już nie żyło. Ona sama uratowała się dzięki wycięciu macicy. Opłakiwała swojego synka, wiedząc że już nigdy nie urodzi.

Wdowa nie chce oglądać córeczki. Serce by jej pękło. Żeby dodać sobie odwagi, pali wszystkie mosty. Prosi sąsiada, żeby odebrał ją ze szpitala. Na pewno nie wyjdzie stamtąd z dzieckiem. A ponoć maleńka jest śliczna jak aniołek.

Gdy młoda dowiaduje się, że jest dziecko do wzięcia, nie śpi całą noc. Raniutko oznajmia lekarzowi, że chce mieć tą małą. Kilka godzin później dostaje potwierdzenie, że to możliwe. Zapłakana ze szczęścia zrywa bandaże z piersi. Musi karmić. Jej piersi są pełne.

Procedura wymaga, by biologiczna matka osobiście przekazała dziecko. Pielęgniarka przynosi dziewczynkę zakrytą kocykiem. Wdowa trzma ją chwilkę w ramionach i wyje z rozpaczy. Młoda też płacze, ale ze szczęścia. Jadą z dzieckiem do domu.

Wdowa pali przed szpitalem papierosa za papierosem. Świat jej wiruje przed oczami. Czeka na nią codzienny kierat i siedmioro dzieci. A jednego będzie już zawsze brakowało.

Brak komentarzy: