20 lutego 2007

Święto Dziękczynienia.

Wdzięczność. Prawie tak bardzo niepopularna jak przebaczenie. Może to truizm, może nie trzeba w ogóle o niej mówić. Ale nie ma w naszej mentalności miejsca na dziękowanie. Co innego marzenia, plany lub narzekanie. A wdzięczność? Nie przebije się, taka jest śmiesznie antykonsumpcyjna. Twierdzi że potrzeby są już zaspokojone. Zadowala się tym, co jest. Mało tego, głosi że ten dobrostan jest darem z zewnątrz, a nie osobistym sukcesem. Pasuje temu światu jak świni siodło, za przeproszeniem.

Wczoraj dostałam szkołę. Że można tak się zapatrzyć w przyszłość, że się przestanie dziękować. To co uważamy za normalne w naszym życiu, może okazać się bardzo kruche. I nie jest tak, że mi się należy to całe szczęście i komfort, nawet emocjonalny czy duchowy. Nie należy się. Są przecież na tym świecie ludzie, którzy nic z tych rzeczy nie mają. Czasem nie mają nic prócz ziemi pod swoimi stopami. W czym jestem od nich lepsza?

Tak sobie pomyślałam i od razu się uwrażliwiłam. 80% mieszkańców tej planety uznałoby, że żyję w absurdalnie luksusowych warunkach. Możliwość studiowania, trzymiesięczne wakacje, pokój w kraju, kochająca rodzina - wszystko to kwalifikuje mnie do coraz węższej grupy szczęśliwców. A jeśli się weźmie pod uwagę rzecz naistotniejszą - że, jak wierzę, zostałam zbawiona i zmierzam prosto do nieba, to robi się jeszcze ciaśniej.

Co z tym począć? Biczować się? Zaszyć się w pustelni? Zgorzknieć od poczucia winy? Nie sądzę. Raczej dzielić się czym się da. Nie przywiązywać się do gratów i zabawek. Ale zaczyna się wszystko od wdzięczności.

W związku z tym urządziłam sobie dzisiaj Święto Dziękczynienia. Nawet zrobiłam chleb - piecze się, już pachnie. Jestem wielką szczęściarą. Ty też jesteś. Nie ważne ile jeszcze życzeń nie spełnionych.

Brak komentarzy: