20 marca 2007

Vanitas.

#1

Niby nic. Może jestem nadwrażliwa. Może rozpieszczona dotychczasowymm zdrowiem. Może za dużo kombinuję. Nie lubię się nad sobą rozczulać, przynajmniej nie bardziej niż przeciętna kobieta. A jednak mam poczucie że coś się dzieje. Od jakiegoś czasu, od kilku tygodni, może to już ze dwa miesiące? Czuję się jakoś spuchnięta, nie mam apetytu, każdy organ zachowuje się inaczej niż do tej pory. Nie wiem, dziwne to doprawdy.

Pewnie powinnam pójść do lekarza. Ale głupio mi, bo trudno o konkrety. Tacy pacjenci muszę być denerwujący. Jak diagnozować i jak leczyć kogoś, kto po prostu czuje, że coś jest nie tak?

Wszystko materialne się rozpada, to i ciało. Luzik. Ale własnego zawsze żal. I czy już? Może zwyczajnie przestałam być nieskazitelnie zdrową nastolatką? Może przegrzała mi się mózgownica? Powinnam zacząć przyjmować zapisy na spadek?


2#

Bardzo luźno powiązana refleksja. Jak się umiera, to wszyscy są potem bardzo mili. Pamiętają samo dobre. Doceniają. Rozmawiają o tym martwym człowieku, a we wspominkach pojawia się fałsz. Koloryzuje się co nieco. Z ust do ust ów umarlak staje się bardziej obcy samemu sobie. Bardziej martwy. Posągowieje. Tworzy się na nowo i staje się sympatycznym kłamstwem.

Zdaje się że tak musi być. Jejku jak mi się to nie podoba.

Brak komentarzy: