13 marca 2007

Ajem from Polen

Tydzień w Mosbach był piękny i nawet dłuuuuga autokarowa podróż wniosła coś pouczającego do całości.

No i tak. Jak się dzieje coś dobrego, to musi też być trochę pod górkę. Nigdy wcześniej tego nie miałam, ale tym razem tak trudno było mi się ogarnąć z czasem, na całej trasie spóźniałam się na wszelkie możliwe środki komunikacji. Może to przesilenie wiosenne i trochę gorzej kontaktuję. Może emocje, a może złośliwe żarty starego skurczybyka. Ale to nie było w stanie mnie zniechęcić. Wyjazd bardzo udany.

Było bliskie spotkanie z rodakami, którego punkt kulminacyjny przypadł na kontrolę celną (już wewnątrz Niemiec!). Wnioski bardzo pouczające.
Primo, Polakowi nie trzeba kozetki u psychologa, a fotela w starym mercedesie. Dosłownie spływały na mnie historie rodzinnych dramatów, małżeństw na odległość, wrednych lub życzliwych pracodawców, szemranych układzików i ciężko wyciułanych dobrobytów.
Secundo, nie jesteśmy w żadnej Europie. Bywamy, owszem, jeden rodak potrafi pięknie wtopić się w tłum. Więc trzeba mi było całej autobusowej zbiorowości, żeby dostrzec, że jesteśmy w Niemczech obywatelami drugiej kategorii. Nie miałam nigdy obsesji tropienia polskiej krzywdy i mam sporo tolerancji dla biurokratycznych procedur. Naprawdę. Ale tylko ślepy i głuchy nie nazwałby tej kontroli upokarzającą. Rozbebeszanie toreb gdzieś na parkingu przy autostradzie, szukanie rzekomo przemycanych fajek w kiblu i schowku na szczotki, obmacywanie starszych kobiet za radiowozem. Czułam się jakbym znalazła się tam przez pomyłkę.
Tertio, Polak potrafi. Możnaby tu zlinczować Niemców. Ale Polacy akceptują tę grę. Zbieranina cwaniaków w tureckich swetrach i z zaniedbanymi zębami to jeszcze nie Polska, powie ktoś. Jasne, zamożni ludzie nie tłuką się autobusem. Ale jakoś tak przeczuwam, że widziałam tam więcej statystycznej ojczyzny niż na jakimkolwiek lotnisku. Wszystko co obserwowałam, raz pełne kokieterii a raz nerwowe negocjacje z celnikami, próby przekupstwa, mało przekonujące kłamstwa, i wreszcie owe papierosy, zakitrane w bieliźnie, w kieszeniach, napchane w zaadresowaną i zaklejoną kopertę (że niby ktoś poprosił o wysłanie, nie mówiąc co to), było to takie Polskie, i wydawało mi się, należało do przeszłości. A to wszystko tak normalnie funkcjonuje. Byłam bodaj jedyną zdziwioną. Przemytnicy nie zostali napiętnowani przez autokarową społeczność. Kierowca pożyczył trochę euro na mandat. Zdaje się że tacy po prostu jesteśmy. Nie ma co się obrażać.

A pobyt? Jeszcze o tym napiszę.

Brak komentarzy: