20 kwietnia 2007

Spłodzone nocą.

Jakby to powiedzieć. Czasem niechcący jakoś, a to muzyka jakaś taka specjalna, a to jakieś kilka słów odpowiednio powiedzianych, faktura swetra, najmniejsze drobiazgi, i rusza przedziwna lawina melancholii i tęsknoty takiej bardzo wyjątkowej, trudnej do uchwycenia. Ani to smutek, ani szczęście, łzy w oczach i dreszcze biegające po plecach, czuję prawie że fizycznie czyjeś ciepło obok, trochę jak wspominanie wielkiej miłości, ale takiej co się jeszcze nawet nie zdarzyła. Może to brzmi bełkotliwie, chociaż to bardzo piękne uczucie, przyszło sobie właśnie i chętnie się nim jeszcze ponapawam. Całe szczęście jestem sama bo obawiam się że mogłabym się zacząć przytulać do jakiegoś losowo wybranego mężczyzny z tego rozrzewnienia. Skąd się to bierze nie mam pojęcia, jest we mnie już od dawna, przychodzi dość rzadko, a przypomina w odbiorze trochę gładzenie po włosach, tyle że tęsknotą doprawione i to za czymś co już znam, choć nie wiem skąd. No właśnie trochę to jak uniesienie w pierwszym zakochaniu, dziwaczne doprawdy. Urodziło się całkiem pośrodku wielkiej emocjonalnej burzy, a jest subtelne jak oddech najlżejszy. Może hormony robią mi psikusy, może to wiosna, może sen. Miły bardzo, więc nie szkodzi, niech sobie jest, oczy mi się ładnie zaświeciły. Już druga w nocy, a mi jakoś żal iść spać.

Brak komentarzy: