12 listopada 2007

Postmodernistyczna to ja nie jestem.


Czas pościerać kurze, myślę sobie, napisać coś. Nie wiem doprawdy które coś, wiele ich różnych, przeżyć, przemyśleń, gestów.

Ale takie choćby ssanie w żołądku. Już powoli dostrzegam pewną prawidłowość, powtarzalność, zaczynam to rozpoznawać. Pół słodkie, a pół gorzkie, trochę dodaje skrzydeł, trochę paraliżuje. Bo tak, był tydzień spędzony na intensywnej pracy, taki trochę stan wyjątkowy, pełna mobilizacja.. taki czas, gdy niestraszny pot ani łzy, jeść w zasadzie nie potrzeba, spać też nie, jest zadanie, jest wizja, i jest wielka satysfakcja że idzie to jakoś do przodu. W sposób oczywisty taki oto stan zbliża do ludzi, buduje relacje, daje odczuć współzależność, pozwala poobserwować i wsłuchać się nieco w cudze dusze. Potem są efekty wspólnej pracy, wspólne ich celebrowanie, i wszystko jakoś naturalnie zaczyna nabierać nowej jakości, od której już zaczyna być blisko do przyjaźni, do koinonii takiej prawdziwej. Ale wiadomo, zadanie wypełnione, realia zmuszają do powrotu w obowiązki, w nasz atomowy tryb życia postmodernistyczny, wracamy do domów, wkładamy zdjęcia w albumy. I to jest ten moment, kiedy ssanie w żołądku daje o sobie znać dotkliwie, kiedy tęsknota za koinonią jest dobitna najbardziej. Ja nie wiem czy to ja jestem taka wspólnotowa, czy to jakieś echo społeczeństwa tradycyjnego we mnie pobrzękuje, czy jakiś bunt wobec efemeryczności relacji, trudno odgadnąć. A może to jakieś odbicie tego, jak nam Bóg zaprojektował dusze, że chcemy być blisko innych dusz, a kiedy posmakujemy bliskości i widzimy, że jest słodka, ale jakaś niepełna i ułomna jednak, szukamy tej doskonałej, szukamy Jego.
I teraz znów doświadczam tej tęsknoty, tego ssania, i myślę, że może łatwiej by mi było żyć w jakiejś wioseczce etiopskiej. Ale też mam świadomość, że i tak jestem błogosławiona. Pewnie bywa tak, że można się mijać całe życie i za niczym nie tęsknić. Można? Nie wiem, doprawdy...

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie można siostrzyczko :) Bóg nas właśnie w ten sposób zaprojektował-abyśmy wciąż czuli głód czegoś...albo raczej kogoś. Wniknij w Izajasza 44,3...spieczona ziemia, wysuszona, popękana; gdy nasze pragnienie będzie, wydawałoby się, niemożliwe-do-zaspokojenia, tak mocne że nie będzie nas ruszało co ludzie o nas mówią, będziemy w stanie rzucić na szale całe nasze życie i osiągnięcia, wtedy On przyjdzie i będziesz pewna, że Jego obecność była Twoim celem.I nie zadowalaj się okruchami, prawdziwa Boża obecność, to taka która pozbawia Cię kontroli... wioseczka etiopska nie zmieniłaby za wiele, co najwyżej doszłoby ssanie w żołądku :P

Weronika pisze...

hehe dobre, ssanie w żołądku i ssanie w duszy to już za dużo!
choć z drugiej strony - błogosławione uczucie głodu...:))

Anonimowy pisze...

(...) Bo tak, był tydzień spędzony na intensywnej pracy, taki trochę stan wyjątkowy, pełna mobilizacja.. taki czas, gdy niestraszny pot ani łzy, jeść w zasadzie nie potrzeba, spać też nie, jest zadanie, jest wizja, i jest wielka satysfakcja że idzie to jakoś do przodu. (...)

Piękne uczucie, skąd ja to znam jak nie z innych zlotów itp wydarzeń? :).
Coś jest takiego, że wtedy Bóg wyłuszcza nam sprawy, których w największym modlitewnym skupieniu szarych dni nie dochodzimy, nawet gdy naszym zdaniem niedawno obmodliliśmy wszystko, co przyszło na myśl:D.
I wtedy niespodziewanie też pojawia się to przemożne ssanie, pęd do rozmowy z Nim, mimo tego, że bylaby to następna tego dnia, lub kolejna :).
Pozdrówka, A.

Weronika pisze...

a oto i zlot!
http://picasaweb.google.com/bazacentrum2007

ach...