24 października 2007

Kolejka.

No i tak, za sprawą notarialno-urzędowego chochlika, pobyłam sobie przez kilka tygodni bezdomna. Było mi z tym w jakiś sposób przyjemnie - znacznie to było bliższe rzeczywistości, niż to uparte udawanie, że mieszkam pod adresem, pod którym zaledwie bywam. Ale cóż, taki kraj, takie wymogi. A kiedy już się rzecz wyjaśniła, udałam się do urzędu celem dokonania meldunku i wymiany dowodu osobistego. Wielkie przeżycie, taka wyprawa w gąszcz instytucji, i do teraz jakoś mnie rusza. Choć pewnie gdybym chadzała po lekarzach, urzędach podatkowych i tym podobnych, wrażenia mogłyby być zbliżone. Ale się w każdym razie zadziwiłam, przejęłam, przeżyłam. Coś nowego mnie uderzyło.

Cała procedura odbyła się w sumie sprawnie. Panie były miłe i profesjonalne. Kolejka owszem, kilkuosobowa, ale jakaś być musi, bo wszyscy teraz wymieniają dowody. Pomieszczenia dobrze oznakowane, ani obskurne, ani przepychem po oczach nie kuły. Doprawdy miłe doświadczenie, nie pachniało Kafką, nijak się żadne Orwelle nie nasuwały.

Szok nastąpił w kolejce. Ludzie w różnym wieku stali, większa część jednak kolo 40tki i powyżej. Można było siedzieć, estetyczne krzesełka ustawione były wzdłuż ściany, ale oczekujący złapali w pewnym momencie nerwa i potem już tłoczyli się wokół drzwi. Siedzenie przestało być uprawnioną formą kolejkowej egzystencji, więc i ja musiałam postać. Poirytowane szepty gryzły jakiś czas w uszy. Ale prawdziwa solidarność czekaczy narodziła się w chwili, gdy pani urzędniczka wyszła z biura, by w pobliskiej toalecie napełnić czajnik wodą. Obywatele zerkali spode łba, a gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, popłynęła gorzka litania niezadowolenia i frustracji, rozciągająca się na najbliższe pół godziny.

'Za to im płacimy, żeby kawusie sobie parzyły'
'Ale do kawy to i ciasteczko trzeba, żeby paść tłusty tyłek'
'Złodziejstwo normalne, do czego to podobne, ja w pracy mam 15 minut przerwy, a te sobie śniadanka robią'
'Wszystko takie jest w tym kraju'
'Tu jest wszystko nienormalne, kieszenie sobie napychają i wymyślają idiotyzmy'
'Ktoś nieźle zarobi na tej wymianie dowodów, na co to komu potrzebne'
'Elektroniczne dane, niby takie nowoczesne, a pieczątki nawet nie da się wbić'
'Jak na taki dowód wpisać grupę krwi?'
'Kto by się z urzędasów ludzkim życiem przejmował'
'Może tatuaże każą nam robić, będziemy chodzić jak zwierzęta'
'Albo każdy będzie musiał laptopa kupić i z nim chodzić, i tam będą wszystkie dane'
'Wszystko wymyślą, byle pieniądze wyłudzić i życie utrudnić'
'Starsi ludzie stoją w kolejce, a paniusie kawkę piją'
'A jak to życie będzie w tej piątej Rzeczypospolitej wyglądało?'
'Jak to jak! Tylko gorzej będzie, przecież ten kraj jest nienormalny'
'No przecież, k***, nic tu nigdy lepiej nie będzie, tylko gorzej'
'Zwariować można, co za życie'
'U nas nigdy nie będzie dobrze, bo to wszystko chore jest, co tu się wyprawia'
'Wie pan, ja z Londynu przyjechałam, tam jest inaczej'
'Ale co, dużo naszych?'
'Dużo, ludzie, praca, sklepy, wszystko po polsku, nie trzeba się angielskiego uczyć. A życie lepsze'
'K***, Polska to Polska, same buraki'
'No teraz też, stoimy jak k*** idioci, bo się komuś wymiany dowodów zachciało'
'Nie no, w sumie szybko idzie ta kolejka'
'Jakie tam szybko, nie masz pani co robić, tylko po urzędach sterczeć?'
'Taki kraj, najlepiej biednym dosrać'

A u mnie gonitwa myśli w głowie. Żyjemy w 35tym najbogatszym kraju na świecie. Niczym nie zasłużyliśmy, ani mieszkańcy całej biedniejszej reszty świata niczym nie zasłużyli na taki stan rzeczy. Są miliony wielodzietnych rodzin, które żyją za 5 dolarów na miesiąc. 1/3 ludzkości zaśnie dziś z pustym żołądkiem. Co trzecia kobieta została zgwałcona. Blisko połowa pada ofiarą przemocy i innych nadużyć. Wiele kultur konserwuje i promuje nierówności, upokarzanie i okaleczanie ludzi. Miliony ludzi czekają na wizytę u lekarza tygodniami, obozując pod gołym niebem. Wyprawa po wodę często zajmuje kilka godzin. O ile woda pitna w ogóle jest dostępna. Całe rodziny, całe pokolenia, miasta, państwa, wymierają na AIDS. Są kraje, gdzie kształcenie na podstawowym poziomie pozostaje luksusem zarezerwowanym tylko dla najbogatszych chłopców. Dzieci posyłane są na wojny, a młode kobiety marzą, by umrzeć w samobójczym zamachu i zasłużyć na nagrodę Allaha. Wielu ludzi nie doświadczyło w ciągu całego swojego życia takich udogodnień jak miejski autobus, system emerytalny czy właśnie jakikolwiek urząd.
Jesteśmy błogosławieni, że możemy żyć w Polsce. Że możemy bezpiecznie zasypiać i wstawać w pokoju. Jesteśmy bogatymi i zdrowymi ludźmi. Miałam wielkie pragnienie powiedzieć o tym zrzędzącym czekaczom, uświadomić im skale ich dramatów, przebić się przez to jęczenie. Jakoś dziwnie zabrakło mi słów. Znów Święto Dziękczynienia. Ile sama mam wdzięczności?

19 października 2007

Prawo własności.

Czuję ostatnio dobitnie, że wszystko co mam jest od Boga i w zasadzie to On pozostaje właścicielem. Luz, ta myśl nie jest aż taka trudna. Nawet w jakiś sposób przynosi ulgę. Naga się urodziłam i naga umrę, mówiąc za Hiobem. Rzeczy, przedmioty, gadżety, sprzęty - to wszystko jakieś narzędzia. Nie można się za mocno przywiązywać. Ale nie da się tej prawdy tak spłaszczyć do materii. W zasadzie każde duchowe osiągnięcie, każdy 'sukces' duszpasterski, każdy krok czy kroczek w rozwoju, to też nie moje, a zawsze Jego. Prezenty, czyli łaska. Cóż za ulga.
Ale dalej, lekcja z ostatnich dni. Moje życie, godność, wartość, jakieś wewnętrzne przeżywanie, cała intymność mojego świata, emocje i pragnienia, i reputacja, jakakolwiek by nie była, też jest Jego, przynajmniej chcę żeby tak było, staram się. W ten oto sposób Bóg ostatnio przeorał mi duszę, nie wiem czy był w tym jakiś inny cel jak tylko to, ale się udało. Nauczyłam się stać nago pośrodku ruchliwej ulicy, wystawiona na wszystko, ubrana tylko w Niego. Tak, to metafora oczywiście. Jeszcze wieje po plecach, ale już widzę, że warto.

Wykoleiło się

Wybory idą, uczelnia się zaczęła, we wtorek egzamin na prawko... Wszystkiego raczej dużo się dzieje, jest co komentować, niby owszem. Ale nie czuję takiej potrzeby, nie wiem co się stało, umarła dusza socjologa we mnie, czy co? Dziennikarza chyba też w takim razie. Nie sądzę żeby na dobre, ale na razie tak przynajmniej z wierzchu to wygląda. Więc blog się konsekwentnie wykoleja w kierunku osobistych wynurzeń. Pogodziłam się już z tym, po co się szarpać, to też jest jakaś funkcja, jakiegoś celu można się w tym doszukać. A niech sobie będzie.

09 października 2007

Paczka.

Dostałam wczoraj paczkę z Chin! Generalnie uwielbiam dostawać prezenty, tak samo jak i zresztą dawać, ale ona była nawet przyjemniejsza niż wszystkie bożonarodzeniowo - urodzinowe! Zupełnie to było nieoczekiwane, bardzo egzotyczne i wzruszające. Paczka składała się z rozmaitych artykułów, chińskich ciekawostek i delikatesów, strawy kulturalnej w postaci filmu dvd i wspaniałej liściastej herbaty.
Właśnie ją sobie popijam i rozmyślam o szczodrości autorki tego prezentu, a to się idealnie wpisuje w moje ostatnie refleksje nad książką Michaela Wikely Generosity. To doprawdy niesamowicie inspirujące, jak patrzę na wszystko wokół, na swoje życie, świat, stworzenie, śmierć Jezusa na krzyżu i życzliwość ludzi, którzy mnie otaczają, poraża mnie zupełnie niesamowita hojność Boga. Dla mnie osobiście to duże odkrycie ostatnio, tak przyglądać się temu wszystkiemu właśnie z perspektywy Jego ofiarnego, niepohamowanego, nie zważającego na nic dawania. I znowu wyzwanie, znowu zadanie, żeby się chociaż troszkę od Niego nauczyć. Z pieniędzmi, z materialnymi rzeczami nie miałam nigdy problemu, pewnie dlatego, że nie mam dużo. Ale już na przykład złapałam się na zrzędzeniu, tak sama do siebie, że ostatnio nie zarządzam już własnym czasem, że ciągle ktoś czegoś ode mnie chce. I przykro mi przed Bogiem jak o tym myślę, nie chcę być skąpcem, Bóg nie jest, więc mi wstyd. I tak mi się marzy, mieć takie serce, żebym niczego nie żałowała, ani pieniędzy, ani rzeczy, ani czasu, ani emocji, ani zaangażowania, ani niczego. Nie chcę wydzielać ludziom małych porcji, żeby mnie samej przypadkiem nie zabrakło. To nie w Jego stylu.

07 października 2007

Kochany pamiętniczku!

Ostatnimi czasy straciłam resztki dystansu do rzeczywistości, w związku z czym zamiast opisywać i komentować preferuję spotykać się, przytulać i modlić... Nie widzę sposobu, żeby wycisnąć jakkolwiek ekstrakt z minionych tygodni, nie umiem tak zredukować tego czasu, żeby mi się w słowach pomieścił. Wybacz drogi pamiętniczku, może to kwestia ubogiego warsztatu, może kłopoty z syntezą wrażeń, może zaangażowanie zbyt głębokie. Ostatecznie jednak mój piękny płaski monitor okazał się zbyt płaski, klawiatura za krótka, tajemnice zbyt pilnie strzeżone, ludzie zbyt bliscy... Wiele zniosłeś, mój drogi, ale tym razem nie dasz rady udźwignąć takiego spiętrzenia, nie ma sensu próbować.
Może warto tylko tak dla własnej pamięci dziurawej, dla własnej radości i własnego wzruszenia kilka haseł i kilka kropek postawić pod tą datą. Chcę pamiętać ten czas, tę nową jakość w duszy i nową muzykę. Zapamiętać wdzięczność tak wielką, że rozdziera wnętrze. Pamiętać badania naukowe, co nieoczekiwanie zmiażdżyły serce ciężarem strykowskich dramatów, i przejmujący smutek piosenek biwakowych, i może jeszcze pociągi o 5tej rano i wieczne popychanie czasu do przodu. I nade wszystko marzy mi się, by spamiętać tę błogość i przerażenie, kiedy tak stoję na krawędzi przepaści i za chwilę stopy oderwę od ziemi. Wiem, zapamiętam dobrze, zapomnieć się nie da, a ze wszystkiego niech płynie zachwyt i chwała dla Świętego Boga, co mi ten zamęt tak dziwnie zgotował.