26 maja 2007

Wehikuł czasu.

Przepraszam, odżegnuje się, ale właściwie to podchwyciłam temat pamiętników, poprawnie mówi się, że to dzienniki, mniejsza o to, coś to we mnie rusza, ach te struny sentymentalne... Niesamowita instytucja. Przyjemne w pisaniu, żenujące w czytaniu, czasem zabawne, żaden nie przetrwał u mnie dłużej niż kilka miesięcy. Z tej radości wygrzebałam mój pamiętnik sprzed 4 lat. Nie mogę się powstrzymać, żeby nie cytować! Zabawę przy czytaniu miałam przednią. Rekonstrukcja dawnej siebie z kilku ścinków:

1 Stycznia 2003
Noworoczne postanowienia:
-Zrobić career-plan na 1 rok studiów,
-Znaleźć normalnego chłopaka. Nie spędzać w przyszłym roku sylwestra z bratem i jego dziewczyną. Zarazem wystrzegać się meneli, konceptualistów, nieuków, maniaków i nigdy nie zadeklarowanych amorozzów.
-Schudnąć do 45 kg,
-Nauczyć się nowego języka.


3 Stycznia 2003
Oglądałam znowu Bridget Jones. Spełniam wszelkie warunki, by stać się starą panną i zostać zjedzoną przez stado dzikich psów.


9 Stycznia 2003
Kilka klatek z moich dzisiejszych snów:
#Idę sobie przez wieś, boję się przejść obok kogutów, które łażą przy drodze. Przechodzę, i wtedy okazuje się, że to ludzie.
#Wycieczka rodzinna z papieżem, który jest kobietą, i bardzo chce się zaprzyjaźnić. Ma jakieś problemy z nogą, ale okazuje się, że to nic takiego.
#Sprzedaję hotdogi i modelinowe wisiorki na plaży. Potem gdzieś uciekam z jakimś facetem, o którym wiem, że go kocham.

albo to:

29 Marca 2003
W ten weekend muszę koniecznie zrealizować plan o strategicznym tytule "Powrót do doskonałości".
- posprzątać mieszkanie
- robić rysunki techniczne
- być dla wszystkich dobrym i miłym


No i to był ostatni wpis. Potem już tak na piśmie nie postanawiałam;P...

25 maja 2007

O wpadaniu w banał.

Poziom idzie tu ostatnimi czasy w dół. Przepraszam serdecznie drogich czytelników. Właśnie przeczytałam i się zawstydziłam. Postaram się wyjść jakoś z tego pamiętnikowego klimatu gimnazjalnego, ale nie obiecuję. Wpadłam w niego niechcący, i jak się teraz wydostać?

24 maja 2007

Dziewczyny jak maliny.

Wiosna, upalnie, sukieneczki i tak dalej, czuję się po ostatnich miesiącach jak wieloryb, zebrało się sadełka tu i tam. Pierwszy raz w życiu tak na poważnie zmierzam się z tematem wagi. Pierwszy raz w życiu w ogóle mnie to obchodzi. Na razie jeszcze z nastawieniem optymistycznym i umiarkowanym. Ale tak od środka czuję, że chciałabym wyjść z tego tematu najszybciej jak to możliwe. Żeby nie musieć o tym myśleć.

W Warszawie widuje się nieprawdopodobne ilości ślicznych i zadbanych kobiet. Czasem mi wstyd jak jadę metrem w dresie albo z niezrobionymi włosami. Ale zwykle miło popatrzeć, może niektóre wyglądają jakby były przebrane, ale wiele ma prawdziwą klasę. Ostatnio jednak bardziej kłuje mnie w oczy chudość niż uroda. Jest dużo wygłodzonych dziewczyn, może coraz więcej.

No i właśnie. Wstałam sobie rano i myślę że warto porobić jakieś ćwiczenia na mięśnie brzucha. Wrzucam ćwiczenia w googla, łatwo się było domyśleć, znalazłam całkiem fajne, potem czytam komentarze. Spasłe ścierwo pisze: ja waze 40 kg i mam 163 cz wzrostu i gdyby nie te blogi nie zaczela bym sie odchudzac! chce schudnac do 35 kg i te wlasnie blogi anorektyczek mi pomagaja!

Nie mam dobrego komentarza. Porobię kilka razy brzuszki i pewnie pojutrze zrezygnuję z ćwiczeń. Przepraszam za wieloryba. Czas wziąć trochę więcej odpowiedzialności za słowa. Z miłością do siebie czasem trudniej niż z jakąkolwiek inną. Dobre pole do grzechu. Chciałabym nauczyć się po prostu dziękować Bogu za wszystko.

22 maja 2007

Parcie na sukces.

No i doszłam do takiego punktu, że jestem gotowa zadeklarować publicznie swoją słabość. Że coś mogło mnie przerosnąć i że tak się właśnie stało. Wypadłam na chwilę ze świata sukcesu i dopiero teraz poraża mnie nachalność jego bożków. Cywilizacja warunkuje nas do wygrywania, nie ważne jakim kosztem. Ale dla mnie to nie koniec świata, mam już swoje Zwycięstwo, przez duże Z, i całe szczęście, mogę się leczyć z obsesji zwyciężania zawsze i wszędzie. Wyluzować i zatroszczyć się o to co najpilniejsze. Myślę że to ważne, na pewno dla mnie dzisiaj jest ważne, żeby znać i uznać swoją słabość. I nie okłamywać się, że sama determinacja może ją ukryć. Ale nie chcę żeby to brzmiało beznadziejnie. Ponad tym wszystkim i tak jest ON. W Nim planuję odpocząć. Tym razem nie mam siły na sesję.

16 maja 2007

Wycieczka w orient.

Może dość późno, może wszyscy już to znają, ale ja odkryłam dziś, że w Warszawie chowa się zupełnie osobne miasto, nie ma nic wspólnego z ciasteczkami z Batidy i kryształkami Svarovskiego. Kilka przystanków tramwajem i mamy mały chinatown, w takim dość zgrzebnym wydaniu, orient przyprawiony warszawską szarugą. Trochę się zmagałam ze sobą, gimnastykowałam się pałeczkami, ale wietnamska zupa pho weszła znakomicie. Na wynos oryginalna chińska zupka i napój z guawy, na deser wyborny spacer. Zabawne, ale inaczej się to wszystko widzi ze świadomością, że za miesiąc stadion będzie zamknięty. Chyba jakoś czuć tymczasowość w powietrzu. Muszę się jeszcze wybrać porobić fotki, udokumentować nim się skończy, z pewnością wrócę jeszcze do tematu. Dziś wolałam popatrzeć.

14 maja 2007

Słuch absolutny.

Ostatnie dni przyniosły kolejne rewolucje, ewolucje, niewyspania i wzruszenia tak wielkie, że ciężko mi to wyrazić słowami. W tym wszystkim chyba największe znowu było zadziwienie mocą Boga, który nie jest spójną i ładną koncepcją, ale żywą osobą, i na moich oczach, w bardzo realny i konkretny sposób działa. To wszystko pomaga mi odczuć tak do samego szpiku, że kiedy z Nim rozmawiam, to nie medytuję, nie prowadzę autoterapii, nie układam sobie myśli o życiu, tylko naprawdę komunikuję się z Tym, który stworzył cały wszechświat. W takich chwilach wstyd mi za wszystkie formułki wyklepane przeze mnie w Jego stronę. To musi Go niesamowicie obrażać, mnie by obrażało jak sobie o tym myślę. Zdarza się że przychodzi zmęczenie i czasem wyłącza się mózg, albo nadaje jakiś bardzo prosty sygnał tylko, wtedy najłatwiej powtarzać frazesy, cudze hasła, pożyczone myśli. Chyba lepiej jednak pomilczeć, staranniej ważyć słowa, powiedzieć mniej. Opada mi szczęka jak sobie uświadamiam z kim rozmawiam. Na tej linii nie zdarzają się zakłócenia. Można oczywiście odłożyć słuchawkę, ale dziś wydaje mi się to być kompletnie bez sensu. Szaleję za Jego głosem.

07 maja 2007

Pan Arek vs Pan z Budki.

W sumie pracy dziś sporo, ale udało mi się wcisnąć w grafik wycieczkę do fryzjera. Nie wiem czy jestem jakaś nienormalna, ale oprócz tego że lubię przyzwoicie wyglądać, to mam straszliwe opory wobec chodzenia w takie miejsca. Załapuję taką schizę, że jestem strasznie zaniedbana i w niczym nie przypominam pań stylistek kosmetyczek z wyregulowanymi brwiami i złotą skórą prosto z solarium. Czuję jakbym koszmarnie nie pasowała. A z drugiej strony nie za bardzo bym chciała pasować. Włosy to jeszcze w miarę, ale paznokcie, twarz, stopy, nigdy w życiu się jeszcze nie przełamałam, choć czasem bym chciała. Obcinał mnie pan Arek, i o zgrozo on też wyglądał (za) bardzo porządnie. Do tego jeszcze dochodzi fakt, że nigdy nie wiem czego chcę, a moje włosy są najwyraźniej bardzo dziwne - każdy fryzjer najpierw tnie, a potem robi głupie miny, że się tak a nie inaczej układają. I jeszcze inne zagadnienie - dzisiaj to już mi się chciało śmiać, bo jak tylko ustaliłam fryzurę (30 sekund?), zapadło milczenie, które przerwało dopiero moje pożegnalne "dziękuję, bardzo fajnie". Zawsze mnie to rozwala i zastanawiam się, skąd to się bierze? Czy robię groźne miny i fryzjerzy się mnie boją? A może milczenie jest normalne, a rozmawianie jest nienormalne? Nawet na początku chciałam go jakoś zagadać, ale nie mogłam znaleźć absolutnie nic, czego mogłabym się uczepić. Strasznie to było niezręczne i jak tylko wyszłam, postanowiłam udowodnić sobie, że nie jestem patologicznie nieśmiała i poszłam odwiedzić pana od kebabów. Należy tu nadmienić, że pan od kebabów zawsze usilnie stara się nawiązać konwersację, a mnie się nigdy nie chce i uśmiecham się półgębkiem. Także nie mogłam wymyślić łatwiejszego celu. Może w ramach odreagowania tego milczącego strzyżenia tak paplaliśmy jak najęci przez tych kilka minut potrzebnych na zawinięcie placka, a w między czasie poznałam historię i pana i jego brata i całej rodziny, poduczyłam się arabskiego i odrzuciłam zaproszenie na randkę.
Takie oto dwie historyjki, a teraz szybkie wnioski. Primo, pójście na kebaba poprawia mi nastrój bardziej niż wizyta u fryzjera. Secundo, jeszcze się taki fryzjer nie urodził, coby mi dogodził. Muszę się jakoś normalnie uczesać. Tercio, w kebabowych budkach też się dzieje czyjeś życie, a na świecie jest sporo ludzi, którzy gotowi są zostawić rodzinę i wszystko i próbować urządzić się jakoś w Polsce. Dla nich to taka Anglia. Jakoś tam daje do myślenia.

04 maja 2007

Mój dom raczej przenośny.

Za kilka tygodni znowu będę na walizkach, o ile dobrze liczę to będzie moja 16ta przeprowadzka. Mam już nieźle przećwiczone organizowanie kartonów i owijanie szklanek w gazety. Nie wiem jeszcze za bardzo co dalej, jest kilka sympatycznych opcji i wierzę że skończy się na tej najlepszej, choć jeszcze nie wiem co to znaczy.
W sumie nie mam nic przeciwko przenoszeniu się z miejsca w miejsce, ale zaczynam już sobie perwersyjnie marzyć o jakimś stałym miejscu, warto czasem mieć jakiś punkt odniesienia, no DOM po prostu. Sama raczej nie mam na razie widoków na tego rodzaju luksus, dlatego cieszę się podwójnie, że moja rodzina znalazła sobie gniazdko, zanosi się na wielki koniec ery poczekalni i wreszcie będziemy mogli spokojnie osiąść w najprawdziwszej rodowej siedzibie.
A skoro mnie przynależy się na razie styl tułaczy, powinnam chyba trochę zredukować inwentarz. Rozsiadłam się wygodnie tu gdzie teraz jestem i w jeden samochód już się na pewno nie zmieszczę. Ach, ciekawa jestem miny sąsiadów gdybym którejś soboty urządziła garage sale na dziedzińcu przed blokiem!

03 maja 2007

Notatki z majówki.



#1
Nic tak nie odświeża jak kilka dni na łonie natury i brak dostępu do komputera. I poczucie, że obowiązki zostały w domu i można się porozkoszować tą cudowną separacją. Od razu lepszy sen, słuch bardziej wyostrzony, serce bardziej miękkie również. Błogo.

#2
Myśl, że Bóg kieruje jakoś naszym postępowaniem, o ile tylko tego chcemy, jest i przerażająca i ekscytująca zarazem. Czasem wystarczy przywitać się w odpowiednim momencie z odpowiednią osobą. Nauczyć się czyjegoś imienia. Odpowiedzieć na uwieranie Ducha i zrobić czy powiedzieć to czy tamto. Uważne słuchanie i proste posłuszeństwo mogą zadziwiać efektami.

#3
Zdaje się że jestem umiarkowanie stadna. Trochę już zapomniałam, bo dawno nie funkcjonowałam w tak dużej grupie. No i przypomniałam sobie, że nie lubię się alienować, ale i krzyczeć też nie. Tak troszkę na granicy uczestniczenia i obserwowania. Może przez to trudniej innym dowiedzieć się czegoś o mnie, ale czuję się z tym dobrze. Bardzo pouczające obserwacje można poczynić.

#4
Jak się trochę poprzebywa z ludźmi, to można usłyszeć sporo dowcipów i ciekawostek, przypominających nieco psychotesty z Brawo. Albo cytaty z Paulo Cohelo. A, b, c. Ponoć każdy znajduje się w jednym z trzech stanów. Albo jest zakochany, albo marzy o miłości, albo się z niej leczy. Śmiem podważyć teorię, sugerując koktajle w różnych proporcjach.

#5
Miasto zdominowane przez chrześcijan, taka nasza mekka protestancka, robi naprawdę dobre wrażenie. A najlepsze robi fakt, że można sobie pójść w niedzielę do losowo wybranego zboru i zadziwić się ciepłym przyjęciem, gościnnością, smakowitym ciastem i gorącą kawą. Zdaje się że nasze bycie Bożą Rodziną nie jest sloganem.

#6
Może jednak jestem bardzo stadna, bo po kilku intensywnych bardzo dniach, i też zaludnionych bardzo intensywnie, jest mi samej tak jakoś niewyraźnie. A tu rzeczywistość wzywa, obowiązki. Chciałam przez ten czas zwyczajnie odpocząć. Zdystansować się po prostu, ale życie nie lubi próżni. Taka to właśnie była majówka, że się jednak bardzo działo, w sensie duchowym i każdym innym. Dobrze.