29 marca 2007

Born into brothels, 2004



Jedź do Indii. Zamieszkaj w Kalkucie. Nie na kilka tygodni. Kilka lat. Dzielnica czerwonych latarni. Obok ludzkich, dorosłych dramatów są dzieci. Spotykaj się z nimi. Daj im aparat fotograficzny. Naucz robić zdjęcia. Patrz na ich świat ich oczami. Daj nadzieję. Kilkoro się wyrwie, pokończą szkoły. A wszystkie zrozumieją, że ich życie ma znaczenie. Że mogą poruszyć świat.

Przepis na oskarowy dokument. Na piękne życie. Na mój dzisiejszy poranek.

Kids with cameras

25 marca 2007

Le vent nous portera












Je n'ai pas peur de la route
Faudrait voir, faut qu'on y goûte
Des méandres au creux des reins
Et tout ira bien là
Le vent nous portera

Ton message à la Grande Ourse
Et la trajectoire de la course
Un instantané de velours
Même s'il ne sert à rien va
Le vent l'emportera
Tout disparaîtra mais
Le vent nous portera

La caresse et la mitraille
Et cette plaie qui nous tiraille
Le palais des autres jours
D'hier et demain
Le vent les portera

Génetique en bandouillère
Des chromosomes dans l'atmosphère
Des taxis pour les galaxies
Et mon tapis volant dis ?
Le vent l'emportera
Tout disparaîtra mais
Le vent nous portera


Ce parfum de nos années mortes
Ce qui peut frapper à ta porte
Infinité de destins
On en pose un et qu'est-ce qu'on en retient?
Le vent l'emportera

Pendant que la marée monte
Et que chacun refait ses comptes
J'emmène au creux de mon ombre
Des poussières de toi
Le vent les portera
Tout disparaîtra mais
Le vent nous portera

20 marca 2007

Uwaga, młodzież!

Jeszcze o Mosbach. Nie ma nic przyjemniejszego niż praca z ludźmi, którzy robią to co robią z miłości. Ja nie jechałam na pierwszy TeenStreet (co to? - filmik) z miłości do młodzieży. Na drugim przebyłam wielką wewnętrzną walkę, żeby przebrzydłych gimnazjalistów nie znielubić do reszty. Ale od tej pory jest ciągle lepiej. Zależy mi na nich coraz bardziej. Mam nadzieję pokochać ich jeszcze przed wakacjami;). No cóż, uprzedzenia bywają bardzo różne. Niekoniecznie wobec Żydów i gejów.

Vanitas.

#1

Niby nic. Może jestem nadwrażliwa. Może rozpieszczona dotychczasowymm zdrowiem. Może za dużo kombinuję. Nie lubię się nad sobą rozczulać, przynajmniej nie bardziej niż przeciętna kobieta. A jednak mam poczucie że coś się dzieje. Od jakiegoś czasu, od kilku tygodni, może to już ze dwa miesiące? Czuję się jakoś spuchnięta, nie mam apetytu, każdy organ zachowuje się inaczej niż do tej pory. Nie wiem, dziwne to doprawdy.

Pewnie powinnam pójść do lekarza. Ale głupio mi, bo trudno o konkrety. Tacy pacjenci muszę być denerwujący. Jak diagnozować i jak leczyć kogoś, kto po prostu czuje, że coś jest nie tak?

Wszystko materialne się rozpada, to i ciało. Luzik. Ale własnego zawsze żal. I czy już? Może zwyczajnie przestałam być nieskazitelnie zdrową nastolatką? Może przegrzała mi się mózgownica? Powinnam zacząć przyjmować zapisy na spadek?


2#

Bardzo luźno powiązana refleksja. Jak się umiera, to wszyscy są potem bardzo mili. Pamiętają samo dobre. Doceniają. Rozmawiają o tym martwym człowieku, a we wspominkach pojawia się fałsz. Koloryzuje się co nieco. Z ust do ust ów umarlak staje się bardziej obcy samemu sobie. Bardziej martwy. Posągowieje. Tworzy się na nowo i staje się sympatycznym kłamstwem.

Zdaje się że tak musi być. Jejku jak mi się to nie podoba.

16 marca 2007

Piwo, papierosy i miłość.

Kolejna myśl po wyjeździe.

Umościłam sobie miękkie gniazdko pośród moich przekonań, pewna że wiem już jacy są chrześcijanie, a jacy nie są. A tymczasem Biblia zostawia w sumie sporo tematów w jakiejś tam naszej przestrzeni wolności. Nie jest upierdliwie drobiazgowa w tym co wolno, a czego nie. I całe szczęście.

Nie jestem abstynentem. Nie uważam żeby alkohol był złem samym w sobie. Ale złapałam się na tym, że mam jakieś tam wyobrażenia, w których o dziwo nie mieści się impreza misjonarzy w lokalnym browarze. Otóż tak właśnie odpoczywaliśmy po intensywnej pracy na konferencji. Na marginesie wspomnę, że owi misjonarze charakteryzowali się często godną pozazdroszczenia gorliwością. I nierzadko kilkudziesięcioletnim stażem w wierze.
Co ciekawsze, browar dysponował przepięknymi podkładkami pod piwo, które zachęcały do wyjazdów misyjnych. Taka to piękna współpraca marketingowa na szczeblu lokalnym.

Myślę że wielu polskich chrześcijan byłoby zgorszonych. Co więcej, niemieckich też, ale tylko z północy. Bowiem na północy picie jest niedopuszczalne, choć fajka nikogo nie zgorszy. Na południu odwrotnie. Browar jest ok, ale palenie nie uchodzi. Bardzo mnie ta wiedza rozbawiła. Myślę że Bóg też ma z nami niemało rozrywki. A przecież to tylko Niemcy, świat jest ogromny.

Różnorodność może być fajna. Myślę że zasady przyjmowane w różnych środowiskach nie są pozbawione sensu. Myślę że warto je szanować. Ale ostrożnie z budowaniem na nich swojej wiary. Ostrożnie z ocenianiem. Miłość zawsze jest lepsza, co nie?

13 marca 2007

Ajem from Polen

Tydzień w Mosbach był piękny i nawet dłuuuuga autokarowa podróż wniosła coś pouczającego do całości.

No i tak. Jak się dzieje coś dobrego, to musi też być trochę pod górkę. Nigdy wcześniej tego nie miałam, ale tym razem tak trudno było mi się ogarnąć z czasem, na całej trasie spóźniałam się na wszelkie możliwe środki komunikacji. Może to przesilenie wiosenne i trochę gorzej kontaktuję. Może emocje, a może złośliwe żarty starego skurczybyka. Ale to nie było w stanie mnie zniechęcić. Wyjazd bardzo udany.

Było bliskie spotkanie z rodakami, którego punkt kulminacyjny przypadł na kontrolę celną (już wewnątrz Niemiec!). Wnioski bardzo pouczające.
Primo, Polakowi nie trzeba kozetki u psychologa, a fotela w starym mercedesie. Dosłownie spływały na mnie historie rodzinnych dramatów, małżeństw na odległość, wrednych lub życzliwych pracodawców, szemranych układzików i ciężko wyciułanych dobrobytów.
Secundo, nie jesteśmy w żadnej Europie. Bywamy, owszem, jeden rodak potrafi pięknie wtopić się w tłum. Więc trzeba mi było całej autobusowej zbiorowości, żeby dostrzec, że jesteśmy w Niemczech obywatelami drugiej kategorii. Nie miałam nigdy obsesji tropienia polskiej krzywdy i mam sporo tolerancji dla biurokratycznych procedur. Naprawdę. Ale tylko ślepy i głuchy nie nazwałby tej kontroli upokarzającą. Rozbebeszanie toreb gdzieś na parkingu przy autostradzie, szukanie rzekomo przemycanych fajek w kiblu i schowku na szczotki, obmacywanie starszych kobiet za radiowozem. Czułam się jakbym znalazła się tam przez pomyłkę.
Tertio, Polak potrafi. Możnaby tu zlinczować Niemców. Ale Polacy akceptują tę grę. Zbieranina cwaniaków w tureckich swetrach i z zaniedbanymi zębami to jeszcze nie Polska, powie ktoś. Jasne, zamożni ludzie nie tłuką się autobusem. Ale jakoś tak przeczuwam, że widziałam tam więcej statystycznej ojczyzny niż na jakimkolwiek lotnisku. Wszystko co obserwowałam, raz pełne kokieterii a raz nerwowe negocjacje z celnikami, próby przekupstwa, mało przekonujące kłamstwa, i wreszcie owe papierosy, zakitrane w bieliźnie, w kieszeniach, napchane w zaadresowaną i zaklejoną kopertę (że niby ktoś poprosił o wysłanie, nie mówiąc co to), było to takie Polskie, i wydawało mi się, należało do przeszłości. A to wszystko tak normalnie funkcjonuje. Byłam bodaj jedyną zdziwioną. Przemytnicy nie zostali napiętnowani przez autokarową społeczność. Kierowca pożyczył trochę euro na mandat. Zdaje się że tacy po prostu jesteśmy. Nie ma co się obrażać.

A pobyt? Jeszcze o tym napiszę.

02 marca 2007

Bungee

Ostatnio autentycznie nie mam czasu pisać. Nie znaczy to że nic się nie dzieje. Albo że przestałam jakoś tam sobie po swojemu myśleć i komentować. Wręcz przeciwnie. Dzieje się. Mam potrzebę pisać. Nie mam czasu.

Ale taki przyjemny ten pośpiech. Ja mam najwyraźniej takie serce, które się łatwo uzależnia od mocnych wrażeń. Od pewnego poziomu adrenaliny. W sensie emocjonalnym, ciągle muszę skakać na bungee. Wyzwania są moją siłą napędową i kiedy staję przed czymś, co mnie przerasta, jestem najszczęśliwsza na świecie.

Tak jest z podróżowaniem. Tak jest z pracą i uczelnią. Tak jest też z wiarą. Nie ośmielę się, i nie mam zresztą takiego autorytetu, żeby stwierdzić, że to jedyny słuszny sposób na życie. Ale wiem na pewno, że ja tak chcę żyć. Wyzwanie to moje słowo-klucz na ostatnie dni. I najbliższe zresztą też. W tym tygodniu przede mną Kutno, Mosbach i Wilno. Zamelduję się po powrocie.

01 marca 2007

Rzecz prywatna

Mówiłam dzisiaj krótki wykład dla przyjaciół. Czy jest sens rozmawiać o Bogu? Czy powinno sie mówić o wierze? O Jezusie? Jednym z bardziej zmyślnych chwytów socjalistycznej propagandy było wylansowanie przekonania, że religia jest sprawą prywatną.
A mnie się zdaje, że Jezus wiedział co mówi, nazywając uczniów światłością świata. Nazywając ich solą ziemi. Miastem położonym na górze i świecą na świeczniku.
Pewnie dużo zależy od tego kim On dla nas jest. Jeśli autoterapią, dobrą wróżką, złudzeniem które koi, pociesza i pomaga dobrze żyć, to faktycznie mówić nie warto. Byłoby to wtedy równie dziwaczne jak publiczne odczytywanie swojego pamiętnika.
A jeśli jest rzeczywisty? Jeśli jest największym skarbem? Dobrą wieścią? Czy można trzymać w tajemnicy informację o położeniu oazy, gdy się wędruje po pustyni?